Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Gitarzysta Janusz daje koncerty na chodniku

Marta Bigda
Janusz pracuje głównie późnym popołudniem. Nawet gdy panuje mróz
Janusz pracuje głównie późnym popołudniem. Nawet gdy panuje mróz Tomasz Hołod
- Sam jestem swoim kierownikiem. I każdego poranka z uśmiechem wyruszam do pracy - mówi Janusz, uliczny muzykant. O tym, jak z gitarą znalazł się na wrocławskich chodnikach, pisze Marta Bigda.

Kilka dni temu, gdy szłam w kierunku placu Solnego, przez chłodne powietrze dotarły do mnie dźwięki "Stairway to Heaven" grupy Led Zeppelin. Na chodniku obok wejścia do pubu Guinness ze swoim "warsztatem" rozłożył się gitarzysta. Zgrabiałymi z zimna palcami co rusz stroił instrument, gdy ten uparcie zjeżdżał o pół tonu przez niską temperaturę.

Gdy skończył grać, postanowiłam spytać, dlaczego wybrał tak chłodny dzień. - Janusz jestem - przedstawił się. - A chce mi się grać w taki dzień, bo sprawia mi to przyjemność.

Życie z gitarą w tle

Janusz gra we Wrocławiu już od dwóch lat. Najpierw "koncertował" przed Bierhalle, ale stamtąd przegoniła go uparta mieszkanka pobliskiej kamienicy.
- Uderzyła do urzędu miejskiego, że dostaję darmowy prąd. Może miała zły dzień i przyczyniłem się do jej bólu głowy - opowiada bez ironii. - A swoją drogą mój piec, czyli wzmacniacz do gitary, to minimalny pobór mocy. Bierze tyle prądu, ile suszarka albo ładowarka do komórki.

Jak to się stało, że Janusz trafił na chodnik? I to akurat z gitarą?
- Ten instrument zawsze gdzieś tam mi się przewijał. Już w przedszkolu mama zauważyła, że nadaję się do szkoły muzycznej. Mimo że przez nauczycieli zostałem określony jako "rokujący skrzypek", bo właśnie do skrzypiec byłem przyuczany, nadal pociągały mnie rock i blues - opowiada.

Muzyk wychował się na takich zespołach, jak Black Sabath, Aerosmith, AC/DC i Led Zeppelin. Ale postanowił kontynuować karierę skrzypka i wyruszył na studia do Poznania, gdzie w latach 80. znajdowała się jedna z najlepszych uczelni muzycznych. Potem przez kilka lat grał we wrocławskiej orkiestrze Leopoldinum. Wtedy zaczęły się kłopoty. - Co tu kryć, chodziło o problemy z alkoholem. Zakręcony w tej pętli nałogu najpierw odszedłem z orkiestry, a później straciłem mieszkanie. Jestem z rocznika 64, więc żyłem jeszcze w czasach eksmisji - opowiada Janusz.

Wylądował w Mielnie. Pracował w dyskotece znajomego. Udało mu się dorobić pierwszej gitary. - Ciągle coś mnie ciągnęło do tego instrumentu - mówi.
- Przez pewien czas grałem dla czterech ścian, by w końcu wyjść na ulicę.

Bo skrzypce to nie "to"
Przeniósł się do Wrocławia, niestety, już bez instrumentów, które sprzedał. Zatrudnił się jako szklarz. - Chciałem "wrócić do systemu". Ale ciągle czegoś mi brakowało - mówi z ledwo słyszalną irytacją. - Dwa lata temu odszedłem z tamtej pracy.

To był przełomowy moment. Muzyk wreszcie zaczął spełniać swoje marzenia. - Nie chcę, by to zabrzmiało jak w filmie "Blues Brothers", że mam misję od Boga - śmieje się Janusz. - Ale wtedy nareszcie skumałem, czego mi brak! Odetchnąłem ze spokojem, jak jeszcze nigdy.

Jednak poczucie spełnienia mu nie wystarczało. Chciał być naprawdę dobry w tym, co robi. To wymaga, jak sam mówi, wiele pracy i pokory. Ostatnio ktoś ukradł gitarzyście jego "piec".

- Teraz używam pożyczonego. I ciągle muszę szukać dźwięku. To trochę tak, jakbyś całe lata tańczyła w swoich ulubionych butach. Nagle one gdzieś znikają i musisz używać innych, nieco gorszych. Niby tańczysz to samo, ale jednak jest inaczej - wyjaśnia z zakłopotaniem.

Twierdzi, że gra nie tylko dla siebie, ale i dla uśmiechu przechodniów. - Pamiętam, jak podszedł do mnie jeden z tych, co nie lubią mojej muzyki. Gdy skończyłem utwór, stwierdził z uznaniem: "Myślałem, że nic z ciebie nie będzie, ale grasz coraz lepiej". A pewna Australijka (jej wiek oceniam na 70 lat) zdradziła, że przychodzi na Rynek od trzech dni po to tylko, by mnie posłuchać.

Janusz uwielbia też "jam sessions" - improwizacje z innymi muzykami. - Świetnie się idzie przez miasto, gdy na mojej drodze Philip pod Feniksem śpiewa "Brunetki, blondynki", trochę dalej produkuje się jakiś cymbalista, a za rogiem Gienek Loska rockowo rozdziawia paszczę - tłumaczy.

Ile zarabia? Jak twierdzi, nie można jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. - Czasem przez trzy dni zarobię na trzy miesiące, czasem nie dostanę nic - mówi. - Może i jestem biednym bezdomnym, ale to właśnie ja mogę powiedzieć, że codziennie mam koncert. Chociaż nie mam menedżera...

Zobacz także: Kto zostanie następcą Gienka Loski?

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto