Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rany rąbane siekierą, czyli CSI po polsku

Jacek Antczak
Łukasz Szleszkowski (medyk sądowy),Agata Thannhäuser-Wójcik (antropolog) i Maciej Trzciński (kryminolog/archeolog). W dłoniach pani antropolog głowa mieszkanki Środy nieżyjącej od około 500 lat.
Łukasz Szleszkowski (medyk sądowy),Agata Thannhäuser-Wójcik (antropolog) i Maciej Trzciński (kryminolog/archeolog). W dłoniach pani antropolog głowa mieszkanki Środy nieżyjącej od około 500 lat. Janusz Wójtowicz
Niestety, choć pracujemy od lat, nigdy nie wezwano nas do wymyślnego zabójstwa w ekskluzywnej rezydencji. Na Festiwalu Kryminału archeolog, medyk sądowy i antropolog pozbawiali złudzeń nie tylko Jacka Antczaka.

"Milczenie owiec" w Hali Targowej
Zabijanie, po czym zjadanie ludzi, i to niekoniecznie z głodu? - Takich spraw nie ma zbyt wiele, ale się zdarzają. Ostatnio jednemu z wrocławskich studentów prawa wystarczyło nawet na całą pracę magisterską o kanibalizmie - w opowieści o archeologii śmierci dr hab. Maciej Trzciński, kryminalistyk i archeolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, nie pomijał żadnych sposobów mordowania, jakimi fascynują się twórcy kryminałów filmowych i literackich.

- Weźmy kapitalną historię mieszkańca ulicy Słonecznej w Ziębicach. Zapraszał do domu bezdomnych, zabijał ich, po czym mięso z ofiar rozkawałkowywał, puszkował, przywoził do Wrocławia i sprzedawał w Hali Targowej jako cielęcinę. A skórę z ofiar przerabiał na paski, buty i szelki. Wpadł, bo jedna z jego niedoszłych ofiar uciekła mu i pobiegła na najbliższy komisariat - opowiadał dr Trzciński, podając wiele przykładów traktowania zwłok w sposób ekstremalny.

Bez obaw. Najsłynniejszy i najokrutniejszy seryjny morderca na Dolnym Śląsku wpadł w 1924 roku. Nazywał się Karl Denke.

Kto ukrył "Kości" konia spod Wrocławia
Agata Thannhäuser-Wójcik, to taka wrocławska Temperance Brennan, czyli antropolog sądowy ze słynnego serialu opartego na powieściach Kathy Reichs. Od czasu do czasu prokurator też wzywa panią antropolog, by na miejscu zbrodni spojrzała na kości i ustaliła wstępnie, kim jest ofiara. - Raz przyjechałam i ustaliłam, że koniem - uśmiecha się mgr Agata Thannhäuser i tłumaczy, że płeć i wiek niezidentyfikowanych szczątków - o ile są ludzkie - ustala się na podstawie kości czaszki i miednicy. - Ale to nie jest tak jak w "Kościach", że antropolog spogląda na te szczątki i mówi, że to "mężczyzna, lat 25". Dopiero po przewiezieniu do zakładu antropologii i analizie dokonujemy wszelkich ustaleń.

Thannhäuser tłumaczy jednak, że nikt nie ma narzędzi, by wyłącznie na podstawie kości w przypadku dziecka określić płeć, a w przypadku osób starszych wiek z dokładnością do roku czy dwóch. W takie umiejętności antropologów wyposażają wyłącznie obdarzeni nieograniczoną naukowo wyobraźnią scenarzyści seriali typu "Kości".

"Kryminalne zagadki" wrocławskiej meliny
Kurtka. Gdzie ją położyć, by spokojnie zabrać się do pracy? To często pierwsza myśl, która na miejscu zbrodni przychodzi do głowy dr. Łukaszowi Szlesz-kowskiemu, specjaliście medycyny sądowej.

- Podczas spotkań z miłośnikami kryminałów warto rozprawić się z mitami na temat naszej pracy z książek i seriali - zapowiedział wrocławski medyk i opowiedział o swojej codzienności, czyli... oględzinach zwłok. - W filmach medyk sądowy to najczęściej piękna blondynka, która po 5 minutach rozglądania się, wie co było przyczyną zgonu i że do morderstwa doszło o 18.15. I od razu rekonstruuje zdarzenie. To fikcja powieściowa - tłumaczył Szleszkowski, porównując to do prozy prawdziwego życia (i śmierci). Bo choć od 10 lat jeździ na miejsce zbrodni, jeszcze nie trafił do rezydencji, gdzie na basenie, w którym pływają nagie kobiety, za pomocą rekina czy krokodyla (tak bywało w CSI) dokonano zabójstwa. Ba, nie trafił nawet do luksusowego apartamentu bez basenu.

- Warunki, jakie panują w "rezydencjach", do jakich trafiam, są takie, że brzydzę się odłożyć kurtkę. Ponieważ obok zwłok leży sterta zgniłych bananów, potem odchody mieszkańców danej meliny, butelki po dwudniowej libacji, a z kilku metrów przygląda mi się szczur, który czeka, by dorwać się do ofiary, która najczęściej tej libacji po prostu nie przetrzymała lub zdenerwowała innego jej uczestnika - specjalista medycyny sądowej unaoczniał, jak najczęściej wyglądają efekty "zabójstwa po polsku".
W Stanach Zjednoczonych pod wpływem CSI wielu młodych ludzi chce studiować medycynę sądową. Z opowieści wrocławskich koronerów wynika, że to owszem, interesująca praca, ale, delikatnie mówiąc, niezbyt estetyczna.

- Oczywiście, czasem zdarzają się sytuacje znane z kryminałów: zwłoki znalezione w lesie, światła, ekipa na miejscu zdarzenia - dr Szleszkowski starał się nie pozbawić resztki złudzeń pasjonatów zagadek detektywistycznych znanych im z CSI.

"Żegnaj laleczko" z pistoletem... do bydła
Subtelności z powieści Agathy Christie ani zabójstw w mrocznych przedmieściach wielkiego miasta rodem z Chandlera nie można się było dopatrzeć, gdy antropolog Agata Thannhäuser prezentowała pęknięcia na czaszkach powstałe po ciosach zadawanych "narzędziami tępymi i ostrymi" typu pałka, młotek czy nóż. Niestety, w swojej pracy ma też do czynienia z "ranami rąbanymi", zadawanymi z wielką siłą. Siekierą oczywiście.

- O tu mamy przykład rany postrzałowej z "ładnym" otworem wlotowym - prezentowała zdjęcia z własnej praktyki wrocławska antropolog, przy okazji pokazując, z jakimi zagadkami śmierci miewają do czynienia wrocławscy naukowcy: - Zazwyczaj aparat do uboju bydła jest stosowany do uboju bydła. Pewna osoba użyła go jednak do strzelenia sobie w głowę. Śledztwo wykazało, że było to samobójstwo.

Śmierć o "21.37", czyli między 20 a północą
"21.37"- taki jest tytuł powieści Mariusza Czubaja uznany dwa lata temu za najlepszy polski kryminał. I rzeczywiście jest szansa, że można ustalić czas zgonu niemal co do minuty. Pod jednym warunkiem. Że zamordowany tuż przed śmiercią zanotował tę godzinę, zaznaczył w programie tv, że miał oglądać ulubiony serial, a telewizor był wyłączony lub sąsiad usłyszał strzały.

- Mimo rozwoju medycyny sądowej ustalenie czasu zgonu z dokładnością co do minuty na podstawie znamion śmierci, takich jak na przykład oziębienie ciała, czy stężenia pośmiertnego nadal jest niemożliwe - mity na temat możliwości koronera (ilustrując to zdjęciem jasnowidza wróżącego z kuli) obalał dr Szleszkowski. I podawał przykład:

- Wnioskowanie na temat oziębienia ciała mogą okazać się fałszywe, bo przecież człowiek w chwili śmierci nie musiał mieć temperatury ciała 37,6 st. C, ale mógł być w hipotermii z 35 stopniami lub mieć 40-stopniową gorączkę. Poza tym tempo spadku temperatury jest uzależnione od wielu czynników, na przykład wagi ciała ofiary czy pozycji denata.

"Samobójstwo w Breslau" jak "Dowody zbrodni"
O śledztwie niczym z powieści Marka Krajewskiego "Śmierć w Breslau" połączonego z serialem "Dowody zbrodni", na dodatek sprzed dwóch lat, opowiadał archeolog Maciej Trzciński. Nad sprawą dwóch szkieletów odkrytych w parku Staromiejskim, przy fontannie, podczas prac archeologicznych poprzedzających remont parku, pracowali wspólnie policjanci, archeolodzy, antropolodzy i medycy sądowi.

- Gdy odkryto grób ze szkieletami dwóch osób, zadzwoniła koleżanka, pytając, co robić. Powiedziałem, żeby zawiadomiła policję. Nie wiedzieliśmy, czy to osoby, które ktoś zamordował niedawno, czy ludzie, którzy zmarli 80 lat temu. Zgromadziło się wielu gapiów, którzy świetnie się bawili, gdy prokurator krzyknął "wezwijcie lekarza". Były nawet propozycje, żeby zastosować metodę "usta, usta", to może się uda ich ożywić. Gołym okiem było widać, że do tego nie dojdzie, ale w papierach musi być zapisane, że delikwenci "nie żyją" - śmieje się dr hab. Maciej Trzciński.

Historyczne śledztwo prowadzone wspólnie przez antropologa (mgr Agatę) i specjalistę medycyny sądowej (dr. Łukasza) wykazało, że to historia na wskroś wrocławska. Oględziny pozwoliły ustalić płeć, wiek i przyczynę śmierci (postrzał) ofiar. Po skontaktowaniu się z niemiecką fundacją Pamięć okazało się, że Niemcy nawet w czasie oblężenia Festung Breslau prowadzili ewidencję zmarłych osób. I, że na tym terenie w maju 1945 roku pochowano dwóch dżentelmenów w wieku 22 i 45 lat.

Na podstawie oględzin i badań historycznych oraz sygnetu znalezionego przy zwłokach ustalono, że 22-latek to Henryk Biskupek urodzony w Rudzie Śląskiej. Sygnet należał do jego ojca Bernarda, powstańca śląskiego.

- Mieliśmy do czynienia z fascynującą śląską historią. Ojciec był powstańcem, a syn służył w Wehrmachcie i 5 maja 1945 roku, tuż przed końcem wojny odebrał sobie życie, strzelając w głowę. Nie wiemy tylko dlaczego - zastanawia się kryminolog/archeolog.
Jacek Antczak

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto