Teatr zaczął obserwować już jako mały chłopczyk. Jako dziecko był okropnym niejadkiem, więc małemu Radkowi ojciec pokazywał teatrzyk pacynkowy, by w ten sposób nakłonić go do jedzenia.
Po latach Radosław Kasiukiewicz, aktor i reżyser we Wrocławskim Teatrze Lalek "ma za swoje". Jego trzyipółletni synek Filipek powtarza błędy taty i jest niejadkiem, więc aktor musiał zmuszać go do porządnego odżywiania organizmu. - Filipek lubi makaron. I słodycze. A teraz musi sam nauczyć się porządnie jeść - śmieje się.
Radosław Kasiukiewicz wychował się na wrocławskim Muchoborze. Nikt w rodzinie nie był aktorem, poza aktorskimi wprawkami ojca z pacynkami.- Ale ojciec wśród licznych zawodów uprawiał też artystyczny, bo był muzykiem. A także ogrodnikiem i menedżerem hamburskiego szpitala - opowiada Radosław Kasiukiewicz.
Urodził się w 1978 roku. Śmieje się, że przygodę z teatrem zaczął w szkole podstawowej, gdzie do chodzenia do kółka teatralnego zmusiła go pani od matematyki. - Właściwie to było tak: siedziałem w jednej ławce z kolegą i pani zmuszała jego, a że nie chciał, powiedziała: "Sam nie pójdziesz, niech Radek idzie z tobą" - opowiada. Stwierdza, że spotkania kółka teatralnego uchroniły go przed plagą młodzieży, czyli wystawaniem w osiedlowych bramach i zabijaniu czasu pustymi gadkami.
- Prowadziliśmy wtedy dużo poważnych i mniej poważnych rozmów, ale na tematy teatralne - wspomina dziś.
Kółko teatralne prowadził Marcin Syposz, który obudził w przyszłym aktorze utraconą we wczesnym dzieciństwie - to przez zmuszanie do jedzenia - miłość do teatru. Teatr pokochał tak mocno, że do koła teatralnego chodził do końca podstawówki, a potem także podczas edukacji w szkole średniej. Kółko prowadzone przez Marcina Syposza połączyło się z kółkiem prowadzonym przez Agnieszkę Ellas. W jedności siła, chciałoby się rzec, bo nawet piękno gór nie przysłoniło teatru.
Bo właśnie piękno gór Radosław Kasiukiewicz odkrył w średniej szkole. Uczył się w Zespole Szkół Ekonomicznych nr 2 przy ulicy Drukarskiej. Chodził do klasy o profilu turystycznym i skończył szkołę, zyskując pierwszy zawód: technik obsługi ruchu turystycznego.
Czym się ów technik zajmuje w praktyce, dokładnie chyba nie wie, bowiem nigdy nie praktykował w zdobytym zawodzie.
- Ale turystyczna klasa była super, przynajmniej raz w miesiącu jeździliśmy w najróżniejsze góry na fantastyczne wycieczki. Wtedy dowiedziałem się, że polskie góry są piękne. Z kumplami spotykamy się do dziś - z równą pasją opowiada o zajęciach w szkole średniej, co o miłości do teatru.
Czemu więc nie pracował jako technik obsługi ruchu turystycznego? - Nie radziłem sobie z rachunkowością - wyznaje ze skruchą. Ale z gór prosta droga prowadzi do teatru, o czym nastoletni Radosław przekonał się na wycieczce. Jeden z nauczycieli powiedział mu o istnieniu Państwowego Studium Kształcenia Animatorów Kultury i Bibliotekarzy, czyli znanej we Wrocławiu SKIBY przy ul. Niemcewicza. - Egzamin trwał jeden dzień. Dostałem się - opowiada.
Trafił pod opiekę prof. Moniki Braun-Bereś - nadzorowała jego sztukę teatralną "INNI", którą napisał i wyreżyserował, kończąc studium.
- "Skibę" wspominam nawet lepiej, niż późniejszą szkołę teatralną. Wszyscy mieliśmy wtedy ogromną chęć uprawiania teatru. Żyliśmy tym, co wieczór wystawialiśmy jakieś etiudy - opowiada Kasiukiewicz.
Ale bez Państwowej Szkoły Teatralnej ani rusz. Trafił na Wydział Lalkarski z premedytacją, bo dostrzegł świetną, sympatyczną atmosferę panującą "na lalkach", cieplejszą niż na Wydziale Aktorskim.
- Kiedy przyszedłem z papierami na Wydział Lalkarski, starsi studenci byli sympatyczni, pomagali, a na Jastrzębiej (dawna siedziba Wydziału Aktorskiego PWST we Wrocławiu - przyp. red.), była zupełnie inna atmosfera - wspomina Kasiukiewicz. - Cieszyłem się bardzo, kiedy dostałem się na te studia - mówi.
Skończył je, pisząc i reżyserując spektakl pod długim i zawikłanym tytułem: "W okolicach mojej zmarszczki mimicznej znajduje się centrum samego centrum". Opiekę artystyczną nad wydarzeniem sprawował Wiesław Hejno. Spektakl miał później swoją premierę w Teatrze Lalek.
- Ten spektakl był trochę absurdalny. Człowiek budzi się i znajduje w swoim łóżku lalkę- pomniejszonego samego siebie. Trafia do biura, które pomaga mu się pozbyć problemu. To spektakl o walce człowieka z samym sobą: bohater nie potrafi rozmawiać ze sobą, szef biura świetnie się ze sobą dogaduje, a pani sekretarka w ogóle nie wie, jak do siebie podejść - opowiada o "W okolicach mojej zmarszczki mimicznej...".
Jeszcze jako student zagrał w spektaklu Jerzego Bielunasa "101 dalmatyńczyków". Zagrał dobermana odzianego w skórę i szczeniaka. Ale do studiowania na Wydziale Reżyserii i Dramatu (specjalizacja: teatr lalek), ponownie w PWST, namówił go Aleksander Maksymiak.
Wyreżyserował też "Mikołajki w Teatrze Lalek" i "Mikołajki II, czyli inspektor Skobel na tropie" według scenariuszy Tomasza Maśląkowskiego.
- Wymyśliliśmy Strączka, Pączka i Diotkę. Użyliśmy piosenek z innych spektakli, dopisaliśmy fabułę. Strączek i Pączek zostali chochlikami teatralnymi, a dzieci spotykały Mikołaja - wspomina młody twórca.
Na razie film się o niego nie upomniał, ale grywa w serialach. Wystąpił w "Świecie według Kiepskich", "Biurze kryminalnym", "Warto kochać". W kilku odcinkach "Pierwszej miłości" zagrał poetę Henry'ego Pasłękę. - Kiedyś trochę grywałem na gitarze przy ognisku, więc tu byłem przedstawicielem współczesnej bohemy - śmieje się.
Razem z Maćkiem Prusakiem byli twarzami jednej z telefonii komórkowych - taka para luzackich chłopaków - tłumaczy.
W macierzystym Wrocławskim Teatrze Lalek najmłodsi mogą go oglądać jako Muminka w "Lecie Muminków", jako Służącego w "Pięknej i Bestii", Księżyc w "Koniku Garbusku". Zagrał też kilka postaci we "Wrońcu", wśród nich ubeka i cinkciarza. Wyreżyserował "Co w trawie piszczy" - lekką, zrozumiałą dla dzieci ekologiczną przypowiastkę. - Mój Filipek przestraszył się "Co w trawie piszczy" i Muminka też się trochę bał - uśmiecha się i szybko dodaje, że maluch spektakle oglądał w towarzystwie mamy, tancerki Dominiki Królak, więc ze strach szybko się rozwiał.
Aktora spotkamy też we Wrocławskim Teatrze Komedia, w farsie "Mayday II" gra Gavina, w uroczej opowieści "Przyjazne dusze" - Simona, młodego mężczyznę, który razem z żoną trafia do nieco nawiedzonego domu. Wystąpił też w "Klaus der Grosse" Maćka Prusaka, Mirka Kaczmarka i Marty Giergielewicz - ten spektakl wygrał konkurs offowy jednego z Przeglądów Piosenki Aktorskiej, by potem trafić do repertuaru Wrocławskiego teatru Współczesnego. - Ostatnio lubię czytać, choć kiedyś nie przepadałem. Książki są moją jogą. Wkręciłem się w Terry'ego Pratchetta i nie nazywam tego pisarza młodzieżowym - opowiada.
Co najbardziej kocha robić? Teatr. Dziś we Wrocławskim Teatrze Współczesnym wystawia premierę "Ferdydurke" Gombrowicza.
- Uwielbiam go za wszystko: za to, jak patrzył na świat, jak pisał, jak wydobywał z każdej postaci to, co najważniejsze. To dla mnie polski Szekspir, bo z tekstów Gombrowicza i dramatów Szekspira można zrobić wszystko. Moja "Ferdydurke" jest przesiąknięta formą, nieformalny jest w niej tylko Józio, który obudził się we wtorek rano i musiał sobie poradzić ze swoim dzieciństwem, po prostu ze sobą - opowiada.
Ponieważ nie tylko reżyseruje spektakl, ale także w nim występuje w trzech rolach: Syfona, Kopyrdy i Walka, więc nie miał prostego zadania podczas prób. Nagrywał je na wideo, potem oglądał i reżyserskie uwagi dawał aktorom następnego dnia.
- Świetnie się pracuje z aktorami Lalek - uśmiecha się. - Sam muszę też być aktorem "technicznym", bo w spektaklu jest szafa, co prawda nie wymaga wielkiej obsługi, ale trzeba ją w odpowiednim momencie otworzyć i zamknąć. To także moje zadanie - dodaje.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?