Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Stan wojenny po wrocławsku

Hanna Wieczorek
Archiwum
28 lat temu na ulice polskich miast wyjechały czołgi i scoty, władzę przejęła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Solidarność zeszła do podziemia. Bohaterowie "S" mówią o tym, jak Wrocław zareagował na to, co stało się 13 grudnia 1981

Z Władysławem Frasyniukiem, pierwszym przewodniczącym Regionalnego Komitetu Strajkowego, rozmawia Hanna Wieczorek

28 lat temu grudzień był inny niż dzisiaj...
Tak, bardzo mroźny.

Spodziewał się Pan,że Jaruzelski wprowadzi stan wojenny?
Spodziewałem się. Nie dlatego, że Solidarność się radykalizowała - to mity, które pozostały po komunistycznej propagandzie. O zamiarze wprowadzenia stanu wojennego świadczyło to, że fragmenty przemówień, publikowane w prasie po każdym plenum KC PZPR, skupiały się na konieczności rozprawienia się z Solidarnością. I my, praktycznie jako jedyny region w Polsce, podjęliśmy działania na wypadek wprowadzenia godziny "W". Zdeponowaliśmy w bezpiecznym miejscu pieniądze z konta dolnośląskiej Solidarności, ukryliśmy małą poligrafię, poprosiliśmy demokratycznie wybrane komisje zakładowe o stworzenie tajnych komisji na wypadek stanu wojennego.

Czy decyzje, jakie podejmował Pan 28 lat temu, były słuszne?
Absolutnie słuszne. Pomimo wszystkich ofiar, ceny, jaką zapłacili zwyczajni ludzie. Gdybyśmy nie stawiali oporu, pewnie do dzisiaj panowałby komunizm. Do tej pory żylibyśmy w PRL-u, może zreformowanym, ale to nadal byłby PRL. 13 grudnia na Wrocław i wrocławskie zakłady pracy patrzyła cała Polska, bo tu stawiano najtwardszy opór, tu strajki trwały najdłużej.

To we Wrocławiu ZOMO nie poradziło sobie z pacyfikacją zakładów pracy i podjęto decyzję o wyrzuceniu z roboty wszystkich pracowników. O ile wiem, był to jedyny do tej pory przypadek lockoutu. Nie zapomnijmy o woli walki, zdeterminowaniu wrocławskich robotników z takich zakładów, jak Dolmel, Pafawag, FAT, Stocznia Rzeczna, Stolbud - o którym dzisiaj się już nawet nie wspomina. Oczywiście tych zakładów było więcej, choćby taki Chemitex. 80 procent jego załogi to były kobiety. W lutym 1982 roku napisały do mnie, że nadal protestują, stawiają bierny opór. Ale są na akordzie i dostają głodowe stawki. Odpowiedziałem im: zacznijcie pracę.

Nie padł rozkaz, żeby strzelać do wrocławskich robotników, choć stawiali tak twardy opór. Dlaczego taki rozkaz wydano w kopalni Wujek?
Z zemsty. Komuniści nie mogli pogodzić się z tym, że do strajków przyłączyli się górnicy, którym przez lata stwarzano znacznie lepsze warunki życia niż reszcie. Także internowanych górników traktowano ostrzej, bardziej ich zastraszano. Podczas wizyt ich rodziny spotykały się z całym chamstwem czerwonego.

Strzały padły też w Lubinie, w sierpniu 1982 roku.
Ale tam wydano rozkaz ze strachu. Władza była przerażona skalą demonstracji we Wrocławiu, Lubinie i innych dolnośląskich miastach.

Drzemie w nas ten duch oporu sprzed 28 lat?
Zmieniły się czasy, świat jest inny. Sierpień '80 to dla Wrocławia był nie tylko strajk i początek Solidarności, ale też wybuch przywiązania do małej ojczyzny, poczucia tożsamości. Czas wielkiej Solidarności i stanu wojennego pokazał, że we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku jesteśmy otwarci - na ludzi i na nowe idee. Pamiętam, jak decydowaliśmy o bojkocie wszystkich instytucji państwa, tylko u nas padło zastrzeżenie: z wyłączeniem pilotażu samorządu pracowniczego. Dzięki temu związek zawodowy w podziemiu miał zakotwiczenie w legalnych samorządach.

I potem z dumą patrzyłem, jak podczas okrągłego stołu Kiszczak pokazywał opozycyjne samorządy pracownicze zakreślone na czerwono: większość była w naszym regionie. Dzisiejszy Wrocław nadal jest otwartym miastem - to na Dolnym Śląsku najłatwiej znaleźć zagranicznym przedsiębiorcom partnera biznesowego. Różni się od innych miast. Tu jest więcej luzu. Dlaczego chwalimy się naszym Rynkiem? Nie jest ładniejszy od krakowskiego, ale ma świetną atmosferę, której nie ma gdzie indziej.

Rocznica stanu wojennego to niewesołe święto.
Dlaczego? Przecież, przynajmniej na Dolnym Śląsku, jest to święto ludzi z charakterem. A tych tu nie brakowało i nie brakuje. Nie lubię obowiązującej formuły obchodzenia takich świąt: kolejna msza święta i odsłonięcie kolejnego pomnika. Potrzeba nam więcej luzu.

Z Kornelem Morawieckim, założycielem Solidarności Walczącej, rozmawia Hanna Wieczorek

Wiele osób podkreśla, że po wprowadzeniu stanu wojennego na Wrocław patrzyła cała Polska. Czy z perspektywy 28 lat uważa Pan, że Wrocław i Dolny Śląsk wyróżniały się spośród innych regionów?

Bardzo się różnił. Największym wyróżnikiem była Solidarność Walcząca. Przecież to była jedyna organizacja, która stawiała sobie cele ogólne. Nie tylko związkowe. Konkurencja, może lepiej powiedzieć: rywalizacja między RKS a Solidarnością Walczącą, podgrzewała temperaturę społeczną. Dzięki temu mieliśmy większą ciągłość pracy konspiracyjnej. I wolę wytrwania w walce z komunizmem.

Czy decyzje, które podjął Pan 28 lat temu, były słuszne? Czy warto było je podejmować?
Absolutnie słuszne, jedyne możliwe w tamtym momencie. Gdybym podjął inne, to miałbym do siebie pretensje.

I warto było walczyć? Cena, jaką Pan zapłacił za walkę, była wysoka.
Oczywiście. Przecież Polska zmieniła się, może nie jest jeszcze Polską naszych marzeń, ale nie jest to Polska nocy stanu wojennego.

Z czego jest Pan najbardziej dumny, kiedy wspomina Pan wielką Solidarność, stan wojenny?
Z Polaków. Jestem dumny z moich przyjaciół, kolegów z Solidarności i Solidarności Walczącej. Z kobiet Solidarności Walczącej.

Kobiety odegrały dużą rolę?
Bardzo dużą. Nie poddały się, nie dały się złamać. Były często dzielniejsze od mężczyzn.
Morawiecki: Największą cenę zapłacili cisi bohaterowie. Większą niż znani działacze Solidarności.
Czy we Wrocławiu zostało coś z tego ducha walki, który widać było w latach osiemdziesiątych?
Tak, myślę, że we Wrocławiu nadal jest ten duch walki.

Wrocławianie zapłacili dużą cenę za stawianie oporu. I ci z pierwszej linii frontu, i ci, mniej widoczni.
Myślę, że największą cenę zapłacili cisi bohaterowie. Znacznie większą niż znani działacze Solidarności. Bo zwykli ludzie znaleźli się w trudniejszej sytuacji. Byli bardziej narażeni na represje, nic ich nie chroniło. A poza tym zostali przytłoczeni sytuacją. Oprócz swoich normalnych obowiązków związanych z życiem, pracą, rodziną, mieli te wynikające z działalności w podziemiu. Często za swoją odwagę płacili utratą pracy, a przecież musieli utrzymać z czegoś rodzinę. Wielu zapłaciło złamanymi karierami zawodowymi... To były bardzo trudne lata.

Czy dzisiaj zostało we Wrocławiu coś z wielkiej Solidarności, czasów oporu przeciwko stanowi wojennemu?
Na pewno zostali ludzie. Jednak myślę, że pokolenia młodych wrocławian są wychowane lepiej niż w innych środowiskach.

Są grzeczniejsi, lepiej się sprawują?
Pamiętają o historii. Można dużo złego mówić o niewłaściwych zachowaniach kibiców, ale dla mnie osobiście miłym akcentem była prośba, z którą zwrócili się kibice Śląska Wrocław. Poprosili mnie o zgodę na wpisanie symboli Solidarności Walczącej na banerach, które rozwijają w czasie meczów na stadionach. To znaczy, że gdzieś tam w duszy młodego pokolenia zostały ślady naszej walki. Zresztą nie tylko w duszach kibiców. Jestem zapraszany do wrocławskich szkół i widzę zainteresowanie uczniów...

...nie zgubiliśmy wszystkich ideałów tamtego czasu?
Naszym obowiązkiem jest dbanie o te ideały. I jeśli mamy obawy, że je gdzieś zgubiliśmy, to trzeba ich od razu szukać.

Z Józefem Piniorem, jednym z przewodniczących Regionalnego Komitetu Strajkowego, rozmawia Katarzyna Kaczorowska

Przeczuwał Pan, że nastąpi stan wojenny?
Nie, bo nie mam zdolności nadprzyrodzonych.

To czemu namówił Pan zarząd regionu Solidarności; do przyjęcia uchwały zezwalającej na podjęcie 80 mln zł z konta związku?
Bo sytuacja była napięta. 8 września na I Krajowym Zjeździe "S" uchwalono słynne "Posłanie do ludzi pracy Europy wschodniej". A w październiku na czele PZPR stanął Wojciech Jaruzelski.

Który był ministrem obrony narodowej...
A Rada Ministrów zdecydowała o przedłużeniu o dwa miesiące służby wojskowej poborowym w wojskach lądowych, którzy kończyli drugi rok służby. Wystarczyło być uważnym obserwatorem i wyciągać wnioski, a scenariusz tego, co się może stać, naprawdę układał się sam.

W nocy z 12 na 13 grudnia uniknął Pan internowania.
Bo byłem u swojej dziewczyny Marii, która dziś jest moją żoną.

I zamiast ukryć się przed SB, pojechał Pan do Pafawagu organizować razem z Władysławem Frasyniukiem strajk.
Władek wygłosił tam płomienne przemówienie, a kiedy ZOMO zaczęło pacyfikować fabrykę, ludzie wyprowadzili nas przejściem przez ogródki działkowe do FAT-u.

Bał się Pan?
Tylko kretyn nie odczuwałby strachu. Z drugiej strony byliśmy młodzi, wydarzenia rozgrywały się tak szybko, że chyba nie do końca zdawaliśmy sobie sprawy, że możliwy jest taki scenariusz, jak w Wujku, gdzie zginęli górnicy.

Z tych fabryk trafia Pan na Ostrów Tumski do jednego z żeńskich klasztorów.
Razem z Basią Labudą i Władkiem. W trójkę oglądaliśmy wiadomości telewizyjne, w których podano, że z konta dolnośląskiej Solidarności; podjęto 80 mln zł. Zarykiwaliśmy się ze śmiechu, że się nam udało.
SB za to udało się, zrobić z Pana złodzieja.

Chodzi pani o tę propagandową fałszywkę telewizyjną, w której Polaków poinformowano, że 80 mln wydaję w wiedeńskich kasynach?
Po moim aresztowaniu w 1983 roku zrobiono kolejną, na której pokazano rzekomo moje mieszkanie i luksusową wódkę w lodówce, choć ja wódki w ogóle nie piję. Są ludzie, którzy do dzisiaj w to wierzą, choć na pierwszym zjeździe Solidarności, po jej ponownej legalizacji, rozliczyłem się co do złotówki.

Ale niewielu wie, że do 1990 roku komornik ściągał z Pana te związkowe pieniądze.
Bo nie lubię martyrologii i nie będę każdemu opowiadał, że wyrok dostałem z paragrafu przewidującego karę śmierci - tego samego, z którego skazano w aferze mięsnej Wawrzeckiego, i że do mojej rodziny przychodził przez kilka lat smutny pan, który zaglądał we wszystkie kąty i szukał, co można wynieść na poczet spłacenia długu wobec państwa.
Pinior: stan wojenny oceniam jako dramatyczne wydarzenie, które podzieliło Polaków.
Jak ocenia Pan z perspektywy 28 lat stan wojenny?
Jako dramatyczne wydarzenie, które podzieliło Polaków. Proszę się rozejrzeć wokół: przecież cały czas jedni nawołują do dożywocia wobec Jaruzelskiego zdrajcy, a inni ogłaszają go bohaterem, który uratował naród od zagłady.

A co zostało, Pana zdaniem, z tej pierwszej S?
Mit, którym można się podeprzeć, bo się dobrze sprzedaje na arenie międzynarodowej. To paradoks, ale rząd, którego wielu członków z premierem na czele odwołuje się do tradycji pierwszej S, jest w konflikcie ze związkami zawodowymi i podpisał Kartę Praw Podstawowych z wyłączeniem zapisów dotyczących praw socjalnych i związkowych.

Czyli nie zostało nic.
Nieprawda, została wrażliwość ludzi, ich gotowość do pomagania innym, zrozumienie dla fundamentu demokracji, jakim są prawa człowieka, tak bardzo przez niektórych dziś ośmieszane. To nasz kapitał na czas przewodniczenia Unii Europejskiej - bo nie mamy ani pieniędzy, ani kadr, ani pozycji światowej, jak Francja, Niemcy czy Dania.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto