Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ostatnia część wspomnień Romana Ćwiękały z podróży życia na Filipiny

Dawid Samulski

W Iloilo często bywałem w ogromnym trzypiętrowym klimatyzowanym supermarkecie. Nie dominowały w nim sklepy czy też stoiska handlowe, lecz kawiarenki, cukierenki, pijalnie, bary, atrakcje dla dzieci (kolejki jeżdżące po licznych pasażach), amfiteatr (trafiłem m.in. balet chiński) i mnóstwo lokali odnowy biologicznej. Jak tu z nich nie skorzystać, skoro Filipińczycy właśnie z tego słyną. Na fotelu u fryzjera siedziałem pełną godzinę. Ten artysta nożyczek i grzebienia za mycie głowy, strzyżenie i masaż twarzy zażyczył sobie tylko 4 funty. Wszelkie usługi na Filipinach są bardzo tanie. Z manicure i pedicure także skorzystałem. Po masażu całego ciała przyszła kolej na rybki. W czterech dużych akwariach były malutkie (1 cm), nieco większe (3-4 cm), jeszcze większe (8-10 cm) i całkiem duże (20 cm). Wkładałem nogi po kolana do każdego z akwariów i przeżywałem wielką radochę od tego gilgotania. Obskubały mi kończyny dokładniutko. Po tych wizytach czułem się jak nowo narodzony.

Pewnego razu, pod wieczór (w południe jest siesta) wybrałem się z Grace Marie (krewna gospodarza, nauczycielka języka angielskiego w miejscowej szkole) na zwiedzanie Tiringu. Sam bym się nie wybrał, bowiem na Filipinach porywa się cudzoziemców dla okupu. Zresztą, nawet gdyby się tak stało, to „Sycowska” by nie przecież wykupiła. Wieś jest duża, typowa ulicówka, z jezdnią asfaltową, dosyć wąską, bez chodników. Pobocza mieszkańcy wykorzystują m.in. do suszenia tytoniu czy ryżu. Przed każdym domkiem, a raczej blaszaną lub bambusową przybudówką, siedzą domownicy, palą papierosy i coś sobie popijają. Wokół biegają dzieci i psy, których jest wyjątkowo dużo. Przed altaną, albo za nią, są koguty i pojazdy - najczęściej tricycle. Można też spotkać małe sklepiki, a raczej wystawki - głównie z żywnością i owocami. Filipińczycy uśmiechają się i zapraszają, bo z gościnności przecież słyną. Spotkałem niespodziewanie mężczyznę z innymi rysami twarz. Szedł z żoną Filipinką. Okazało się, że mieszkają w Detroit. Gdy mu powiedziałem, że jestem z Polski, od razu powiedział, że chciałby u nas odwiedzić Wieliczkę i Auschwitz. Żona dodała jeszcze, że Wadowice.

Byłem także w miejscowej szkole podstawowej. Budynki murowane, parterowe, przypominające raczej baraki. Sporo ich i wolnej przestrzeni. Niestety, nie zauważyłem ani placów zabaw, ani boisk. Zajrzałem do jednej z klas. Skromna. Wnętrze i ławki przypomniały mi moje lata szkolne. System szkolnictwa na Filipinach jest bardzo podobny do naszego. Mała różnica, ale przecież znacząca, jest taka, że edukację zaczynają pięciolatki i że język angielski jest od początku. Popularne są szkoły prywatne, a uczniowie mają jednolity strój. Kolację pożegnalną zafundował gospodarz w luksusowej restauracji japońskiej. Po sytym posiłku zamówiłem sobie piwo. Troszkę się zdziwiłem, bo czekałem na nie około 6 minut. Okazało się przy wyjściu, że to lokal bezalkoholowy i kelner pobiegł specjalnie po to piwo do polskiego sklepu.

Mam co wspominać po tej wycieczce mojego życia. W każdym momencie, tam na miejscu, myślałem sobie, żeby tu byli ze mną krewni i najbliżsi znajomi, żeby to wszystko widzieli i przeżywali razem ze mną. Wszystkim życzę, aby mieli w życiu taką możliwość. Dziękuję Czytelnikom, którzy, czytając te moje reportaże, byli razem ze mną w tym niezwykłym i fascynującym kraju. ROMAN ĆWIĘKAŁA

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto