- Kuchnia staropolska to przede wszystkim smaki naszego dzieciństwa - mówi Cezary Flis. To przepisy dziadków, pradziadków, podobne receptury znajdziemy też w kuchni XIX wieku.
Restauracja Pod Fredrą ma odwzorowywać zwyczaje panujące niegdyś w tradycyjnym polskim domu. Już samo przywitanie przybyłych, odebranie płaszczy i ulokowanie gości w jak najwygodniejszym dla nich miejscu świadczy, że lokalem kieruje osoba pieczołowicie dbająca o tradycje. Bo jedzenie powinno być przecież celebrowane.
Po staropolsku, czyli jak?
W restauracji serwuje się dania tradycyjnej kuchni polskiej.
- Jest to delikatny hołd w stronę naszej kultury - mówi właściciel. - Naszym zadaniem jest podawanie potraw o niezapomnianym smaku, jak na przykład kaczka pieczona na jabłkach z żurawiną.
Tutejsza kuchnia charakteryzuje się smacznymi, pożywnymi zupami, jak żur w chlebie, grochówka na wędzonce. Na drugie możemy zjeść np. królika duszonego w śmietanie z czombrem. A na deser na miejscu robionego andruta z masą kakaową czy jabłka z gruszkami w cieście francuskim.
Mitem jest, że w kuchni specjalizującej się w potrawach staropolskich są jedynie dania ciężkostrawne i tłuste. Do syta mogą się też najeść wegetarianie czy osoby na diecie. Poza tym każda, nawet ciężkostrawna potrawa, popita dobrym alkoholem jest zdecydowanie lżejsza.
W restauracji Pod Fredrą wybór trunków jest ogromny. Oprócz polskich wódek są też nie tylko wina czy popularne zimą grzańce, ale i miody pitne.
- Już Leszek Biały powiedział, że na krucjatę do Ziemi Świętej nie pojedzie, bo nie ma tam miodu pitnego - dodaje Flis.
Nie zapominajmy też, że kuchnia staropolska to kuchnia wielonarodowa. Mieszanina kultur to nie tylko połączenie różnych tradycji, ale i kuchni. Tutaj przeplata się ona ze Wschodem, ma posmak Północy czy zapach Południa.
U szlachcica i w chłopskiej chacie
W lokalu są cztery tematyczne sale. W największej, znajdującej się na lewo od baru, jest sala dworska. Ściany przyozdabiają olejne obrazy szlacheckich dworków. Oprócz nich wiszą jeszcze tradycyjne instrumenty muzyczne i broń biała.
Z sali dworskiej przechodzimy do zegarowej. Niesamowicie klimatycznej, bo niewielkiej, na ścianach której wiszą przeróżne zegary.
- Nie tykają, bo klienci wolą jeść w ciszy i skupieniu - zdradza pan Cezary.
Po prawej stronie kontuaru baru wiszą wędzone mięsiwa, szynki i kiełbasy własnej roboty. Pod Fredrą ma bowiem swoją wędzarnię, a szef kuchni Marcin Ratajczak osobiście przyrządza nie tylko przepyszne pasztety, ale wędzonki, szynki czy wykwintne wędliny.
Jest jeszcze sala chłopska z tradycyjnym wystrojem chaty. Tutaj można palić.
- Mamy nawiewy i dobrą wentylację, nie ma więc obaw, że dym będzie przeszkadzał niepalącym - mówi właściciel. Pod Fredrą najmniejszą salą jest pszczelarska, żartobliwie nazywana ulem. Wiszą w niej pamiątki bartnicze z pszczelimi plastrami na czele.
- Dodam, że u nas mile widziane są także czworonogi - mówi Cezary Flis. Zawsze znajdzie się dla nich miska z wodą i jakiś smakołyk.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?