Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Syców: Wspominamy Leszka Rusieckiego

Dawid Samulski
Swój ostatni mecz Leszek Rusiecki (z prawej) rozegrał 8 września na stadionie w Sycowie. Drużyna oldbojów, barw której bronił, zwyciężyła 3:1, a sam „Lechu" strzelił drugiego gola
Swój ostatni mecz Leszek Rusiecki (z prawej) rozegrał 8 września na stadionie w Sycowie. Drużyna oldbojów, barw której bronił, zwyciężyła 3:1, a sam „Lechu" strzelił drugiego gola Fot. Dawid Samulski
„Urodziłem się za wcześnie" - często powtarzał. Szkoda, że za wcześnie odszedł.

Leszek Rusiecki oficjalnie karierę zakończył w czerwcu 2011 r., ale długo bez piłki nie wytrzymał i tak naprawdę butów na kołku nigdy do końca nie zawiesił. Po odejściu z Wiwy Goszcz został grającym trenerem w Płomieniu Opatów, a następnie, po wycofaniu się tej drużyny z rozgrywek, trafił do Zefki Kobyla Góra i awansował z nią do okręgówki. Karierę trenerską zakończył w B-klasowej Widawie Stradomia, prowadzonej przez niego od początku tej rundy jesiennej.

Dwa razy mistrzem Polski
Sukcesy odnosił także jako oldboj. Z Kobierzycami dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Polski, zaś z Pogonią Syców awansował niedawno do I ligi. Ostatni mecz w swym 48-letnim życiu rozegrał właśnie w barwach sycowskich oldbojów. Było to 8 września na stadionie w Sycowie ze Strzelinem. W pojedynku tym strzelił również ostatnią w swej bogatej karierze bramkę. – Sprytnym strzałem z rzutu wolnego z 18 metrów umieścił piłkę w siatce – relacjonuje jego przyjaciel i kolega z drużyny Grzegorz Rosiek.

Gdzie grał
Lotnik Twardogóra, Pogoń Oleśnica, Ślęza Wrocław, Lignomat Jankowy, Gawin-Zenit Międzybórz, Gawin Królewska Wola, Wiwa Goszcz, Płomień Opatów, Zefka Kobyla Góra to wszystkie kluby, których barw bronił Leszek Rusiecki.

Poniżej obszerne fragmentu wywiadu z „Lechem”, jakiego udzielił mi w lipcu 2011 r., czyli miesiąc po oficjalnym zakończeniu swojej kariery.

NIE POTRAFIŁEM W ŻYCIU ROZPYCHAĆ SIĘ ŁOKCIAMI

Widziałem, jak bardzo wzruszony odbierałeś życzenia, gratulacje i kwiaty od swoich przyjaciół, rodziny, kolegów z boiska oraz przedstawicieli DZPN-u. W którym momencie najtrudniej Ci było powstrzymać łzy?
Rozpłakałem się jak dziecko tuż przed oficjalnym pożegnaniem, kiedy byłem sam. Wówczas, w szatni, dotarło do mnie, że to, co już minęło, nigdy nie wróci. Znów przed oczami miałem te wszystkie sezony, obozy, treningi, mecze, bramki itd. No, ale taka chwila musiała kiedyś nadejść. Nie było już sensu ryzykować zdrowiem. Przyznam się, że wspomnianego 18 czerwca łezka pojawiła mi się również wtedy, gdy na środku boiska żegnał mnie tata. Tylko on wie, jak to się wszystko toczyło...

Dlaczego właśnie w tym momencie podjąłeś decyzję o zakończeniu kariery?
Powody były dwa. Ten najistotniejszy to powtarzające się urazy - jak nie mięśni, to stawów, jak nie stawów, to żeber i tak w kółko. Po każdym meczu trzy dni chodziłem „do tyłu”. Powodem drugim jest coraz większa różnica wieku pomiędzy mną, a resztą zespołu. Cóż, latka lecą.

Kiedy tak patrzysz na swoją wieloletnią przygodę z piłką, to czego najbardziej ci żal?
Żal, to może za mocno powiedziane, ale mam świadomość, że można było więcej. Będąc w Śląsku Wrocław na sparingach z Górnikiem Wałbrzych i Olimpią Poznań, wpadłem w oko ówczesnemu trenerowi Ryszardowi Urbankowi, który zapewniał mnie, że na sto procent będę piłkarzem WKS-u. Pech chciał, że za dwa dni Śląsk leciał na obóz do Francji, a ja nie miałem paszportu i musiałem zostać w kraju. Po powrocie ze zgrupowania kadra była już ustalona, ale wydawało mi się, że skoro tak bardzo spodobałem się trenerowi, to przyjadą po mnie jeszcze raz. Niestety, nie przyjechali. Nieraz o powodzeniu lub jego braku decydują niuanse i mnie chyba tego niuansiku zabrakło. Śląsk miał wtedy naprawdę fajną pakę: Matysek, Góra, Mandziejewicz, Greczniew...

Podczas Twojego pożegnania padło stwierdzenie, że miałeś talent na miarę reprezentanta Polski. Co takiego się stało, że w tej kadrze nigdy nie zagrałeś?
Twierdzę z całą odpowiedzialnością, że gdyby w tamtym czasie znalazł się ktoś, kto mógłby mi pomóc i był moim menedżerem, to grałbym w reprezentacji i w dobrym europejskim klubie. Za przykład niech posłuży kariera Maćka Murawskiego, który zaczynał u nas w Ślęzie. Doskonale pamiętam jego początki i fajnie, że chociaż jemu się udało.

Zawsze starałem się być inteligentnym piłkarzem

Panuje przekonanie, że w piłce mogłeś osiągnąć znacznie więcej...
Ktoś niedawno zażartował, że urodziłem się za wcześnie. I jest w tym dużo racji. Mój problem polegał też na tym, że nie potrafiłem w życiu rozpychać się łokciami. Zawsze starałem się być inteligentnym piłkarzem. Gdy grałem w II-ligowej Ślęzie, to po rundzie jesiennej zajmowaliśmy pierwsze miejsce w tabeli. Nadchodziły jednak „fryzjerski”e czasy i na wiosnę już tak kolorowo nie było. Nasz główny rywal do awansu wygrywał wszystko, a my jakoś dziwnie zaczęliśmy być karani. Nikt nikogo nie złapał za rękę, nikt niczego nie udowodnił i niech tak już zostanie. Człowiek nie na wszystko miał wpływ. Nie „zrobiliśmy” awansu do ekstraklasy i wszystko się rozsypało jak domek z kart, a ja odszedłem do III-ligowego Lignomatu Jankowy.

Najbardziej znanym trenerem, u boku którego szlifowałeś piłkarskie abecadło, był prowadzący Ślęzę Wrocław Stanisław Świerk. Jak go wspominasz?
Był świetnym motywatorem. Obejmował nas, gdy byliśmy na ostatnim miejscu w tabeli II ligi, a wkrótce walczyliśmy o awans. Pamiętam taki epizod. Zbliżał się wyjazdowy mecz z liderującą Lechią Gdańsk i już na samą myśl o tym spotkaniu drżały nam kolana. My w czterech meczach nie zdobyliśmy nawet punktu, oni mieli komplet. Ale wygraliśmy 2:0. Dziesięć tysięcy ludzi gwizdało na Lechię, że przegrała z ostatnią drużyną w tabeli. Dostałem wówczas czerwoną kartkę, lecz musiałem faulować, gdyż napastnik gdańszczan wychodził „na łyso”. Graliśmy wtedy w czerwonych koszulkach i cały stadion krzyczał na mnie: „Czerwony ch..., wyp...!”. Po tym pojedynku nastąpił przełom i dalej szliśmy jak burza. Nieżyjący już trener miał w sobie coś, co mobilizowało ludzi do pracy.

Który mecz najbardziej Ci utkwił w pamięci i dlaczego?

Było ich trochę. Pierwszy, to mecz Lotnika z Moto-Jelczem Oława w Pucharze Polski. Przegraliśmy dopiero w dogrywce. Drugim jest wspomniany mecz w Gdańsku, a trzecim pucharowe zwycięstwo z I-ligowym GKS-em Katowice, po którym to żaden piłkarz „gieksy” nie przyszedł na konferencję prasową. Czwarty mecz, który najbardziej utkwił mi w pamięci, to pucharowe zwycięstwo Gawina ze Śląskiem Wrocław. Wygraliśmy 1:0, ja strzeliłem bramkę, a asystę zaliczył Grzegorz Rosiek.
Rozmawiał Dawid Samulski

Słynny gol Leszka Rusieckiego strzelony w meczu z GKS Katowice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto