Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

POLSKI DR HOUSE, czyli Pół Roku z Polską Służbą Zdrowia

AS
Pan Andrzej przysłał do nas swoją historię:

"Oto moja historia. Historia kogoś, kto miał nadzieję, że odrobina normalności przywróci mu wiarę w polską Służbę Zdrowia. Nie jest ona krótka, toteż niecierpliwych odsyłam już teraz, lecz niestety jest prawdziwa i może nawet pouczająca. No i naturalnie smutna, ale tego chyba każdy się spodziewa.

POCZĄTKI
Od lat boli mnie głowa. Od lat nie mogę oddychać przez nos. Czy byłem z tym problemem u lekarza? Nie raz i nie dwa. Skutek? Kilka zastrzyków, jakiś antybiotyk - no i oczywiście dobre rady. I tak całymi latami, wciąż z nadzieją, że może akurat tym razem lekarz wykaże się jakąś wiedzą, może właśnie teraz w końcu ktoś mi pomoże. Ale ileż można? Cierpliwość posiadam iście anielską, ale i mnie jej nie starczyło.

Tak oto około września zeszłego roku poszedłem do laryngologa po raz kolejny, tym razem zdeterminowany, aby dostać to, czego pragnę i potrzebuję. Zaczęło się od wizyty w przychodni, gdzie zostałem zbadany i odesłany na zdjęcie RTG. Diagnoza? Nie wiadomo, co mi jest, choć głowa boli ciągle. Zazwyczaj na tym się kończyło, ale udowodniwszy sędziwemu panu doktorowi, że nie pierwszy mi to mówi, uzyskałem skierowanie do neurologa celem odesłania na rezonans magnetyczny głowy. Pani neurolog okazała się pomocna i bez słowa skierowanie wystawiła, przy okazji pouczając mnie, że jak trochę ponarzekam, to może nawet wcześniejszy termin dostanę.

Ochoczo więc udałem się do placówki, tylko po to, by usłyszeć, że na badanie muszę czekać cztery miesiące. Kolejka i takie tam, normalka. „Może Pan próbować gdzie indziej”, usłyszałem. I choć z chęcią bym spróbował, to gdzie indziej było dokładnie tak samo. Termin więc ustaliłem i pokornie rozpocząłem oczekiwanie. Los jednak mi sprzyjał, bo ktoś się wycofał z kolejki i tylko kilka dni po zapisaniu się dostałem telefon, że mogę przyjeżdżać. Wnioski? So far, so good... Sprawnie, szybko w miarę. Nie ma co narzekać...

Wynik badania odebrałem trzy tygodnie później i wróciłem z nim do przychodni. Pani neurolog stwierdziła, że z głową wszystko w porządku, ale te zatoki jednak szwankują. Wpadłem więc z wizytą do pana laryngologa, który opis badania przeczytawszy (samych zdjęć oczywiście nie oglądając, bo nie miał nawet komputera, by je otworzyć) stwierdza, że on już nie wie co dalej, więc wyśle mnie do szpitala. I to de facto tutaj, niestety, historia dopiero się zaczyna.

SZPITAL
Wybrałem Akademicki Szpital na ulicy Borowskiej. W miarę nowa placówka, robi wrażenie. Opinie są mieszane, ale nie przejmuję się tym, bo ludzie przecież zawsze narzekają. Pełen zapału i chęci udałem się do szpitala na konsultację, a było to w październiku. W kolejce do gabinetu otwieranego na dwie godziny dziennie, czekałem półtorej godziny. W końcu wszedłem do środka, gdzie na telefonie siedział jakiś lekarz. Skończył rozmawiać, więc podałem mu wyniki swoich badań. Ale nie wziął ich do ręki.

- Co panu dolega? – zapytał.
- Mam chore zatoki i częste bóle głowy. – Zgodnie z prawdą odpowiedziałem.
I tyle. Nic więcej, żadnych pytań. Pan doktor nie był skłonny do rozmów, otworzył tylko wielką księgę i po minucie poinformował mnie, że mam się stawić 25.03.2011. Pół roku czekania... Cóż, lepszy rydz niż nic.
- Zgłosi się pan w piątek, 25. marca. Potem dostanie pan przepustkę na weekend i w poniedziałek pan wróci na zabieg.
- Ale co to za zabieg?
- Dowie się pan na miejscu.

I tyle. Nic więcej, żadnych odpowiedzi. Skierowanie, z którym przyszedłem, dostałem z powrotem i wyszedłem. Wyszedłem i na długo o wszystkim zapomniałem.
Przypomniałem sobie w styczniu, a potem w lutym. W lutym to nawet odkopałem swoje skierowanie i ze zdziwieniem stwierdziłem, że widnieje na nim data 25.01.2011. Wtopa... Ale 25.01 to nie piątek, tylko środa. Pan doktor się pomylił, pomyślałem. I miałem nadzieję, że problemu wielkiego nie będzie. Zadzwoniłem do szpitala, żeby potwierdzić, ale powiedziano mi, że przez telefon tego nie załatwię – muszę przyjść w godzinach od 8 do 10. Co z tego, że pracuję... Właśnie przez tę pracę sprawa znów ucichła, ale na dwa tygodnie przez zabiegiem udało mi się potwierdzić, że faktycznie jestem wpisany na 25. marca. Wszystko więc w porządku, a przynajmniej wydawało mi się aż do tegoż dnia.

SZPITAL RAZ JESZCZE
Wtedy to stawiłem się w szpitalu, zwarty i gotowy. Rezonans, zdjęcia rentgenowskie, opisy. Wszystko, co miałem. W rejestracji odesłali mnie do tego samego pokoju, w którym byłem pół roku wcześniej. I znów czekałem godzinę, aby do niego wejść. W środku siedziała młoda pani doktor, która przywitała mnie słowami:
- Ale pan to w poniedziałek się powinien stawić.

- Przecież termin mam na dzisiaj. Tak mówił pan doktor, że mam przyjść w piątek i dostanę przepustkę.
- Ale proszę pana, ten pan już tu nie pracuje. W międzyczasie zmieniły się zasady, nie możemy dawać przepustek. Proszę wrócić w poniedziałek. Badania pan ma?
- Mam.
- Tomografię też?
Tomografia... Słowo-klucz, chciałoby się powiedzieć.
- Nie, mam rezonans.
- Ale proszę pana, do zabiegu trzeba tomografię.
- Jak to? Przecież nikt mi tego nie powiedział. Mam rezonans, na to mnie skierowano.
- No wie pan... Do tego zabiegu potrzebna jest tomografia... Nie wiem, musi pan pójść na oddział, skonsultować z lekarzem albo kierownikiem kliniki. Jak pozwolą, to zapraszam w poniedziałek.

No i zaczęło się. Jak miałem zrobić badanie, skoro nikt nie powiedział mi, że jest potrzebne? Dlaczego pan doktor dając mi termin, nie wspomniał, że muszę zrobić tomografię? To takie trudne? Zrobiłbym ją w tym czasie kilka razy i wszyscy byliby zadowoleni... Ale po co mówić coś pacjentowi?
Idę więc na oddział, gdzie po chwili łapię lekarza. Tłumaczę mu sytuację, lecz on mówi tylko:

- Bez tomografii nie zrobimy.
- Proszę pana, ale skąd ja to miałem wiedzieć? Czemu nikt mi nie powiedział?
- Proszę no pokazać to swoje skierowanie.
Pan doktor obejrzał skierowanie i skwitował:
- Ten pana lekarz to jest niedouczony. Nie powinien tego skierowania wypisać. Tylko się skompromitował.
- Ale on nie wiedział, jaki zabieg macie mi robić. Poza tym, nie interesuje mnie, co on napisał. Chciałbym wiedzieć, czemu wasz lekarz nie zlecił mi badania wyznaczając termin?
- Tamten lekarz jest niedouczony, proszę pana.
- Czy pan mnie słyszy? Czy lekarz w szpitalu nie powinien był powiedzieć mi o tomografii?
- No mógł... Ale teraz to już nic nie zrobimy.
Sześć miesięcy czekania. Na nic... Wyrzuciłem to panu doktorowi i odszedłem, zostawiając jego oraz jego studentów samym sobie. I udałem się do kierownika, mojej ostatniej nadziei. Do Pana Profesora...

PAN PROFESOR
Do Pana Profesora czekało już sporo ludzi, mających podobne lub inne zupełnie problemy. Kazał na siebie czekać ponad dwie godziny, no ale jak trzeba to trzeba. W końcu dostałem się do niego i wytłumaczyłem, o co chodzi. Pan Profesor stwierdził, że skoro czekałem w kolejce, to zabieg zrobią. I choć ten rezonans idealny nie jest, to niech mi będzie, że wezmą go jako podkładkę. Ale...

- Ale musi pan jeszcze zrobić badanie endoskopem. Tu takiego nie robimy, ale jak pan przyjdzie do mnie do Centrum, to ja panu zrobię. I wtedy w przyszłym tygodniu moglibyśmy pana zoperować.

Zadowolony z tego, że ktoś chce mi pomóc, na chwilę straciłem rozeznanie. Cieszyłem się, że Pan Profesor jest gotów cokolwiek dla mnie zrobić. I wyszedłem z jego wizytówką i nazwą badania. I zarejestrowałem się, by usłyszeć, że konsultacja kosztuje, bagatela, 180 zł. Wrażenie nieco spadło, ale myślę sobie – mam w pracy prywatną opiekę, pójdę do nich – może też mi zrobią. Ale wizytę u Pana Profesora na wszelki wypadek zostawiłem. To było tydzień temu.

Dzień przed ową wizytą (tj. wczoraj), poszedłem do laryngologa ze swojej opieki. Pani doktor sprawiła bardzo profesjonalne i dobre wrażenie. Opinią laika stwierdzam, że zna się na swoim. Stwierdziła między innymi, że nie ma pojęcia, o jakie badanie chodzi Panu Profesorowi i po co chce je robić. Porozmawiałem z nią dłuższą chwilę i zaoferowała mi skierowanie na tomografię. Stwierdziła również, że trochę szkoda, że wylądowałem na Borowskiej, bo na Kamieńskiego takich problemów raczej bym nie miał. Nie wdając się w szczegóły, po tej wizycie postanowiłem odwołać konsultację z Panem Profesorem, gdyż urosło i zakwitło we mnie przeświadczenie, że to zwykle niepotrzebne wyłudzenie pieniędzy. Postanowiłem też, że następnego ranka, tj. dzisiaj, zadzwonię do szpitala i zapytam Pana Profesora, czy przyjmie mnie bez kolejki (którą przecież odczekałem) jeśli doniosę tomografię.

Jako wymyśliłem, tak uczyniłem. Po tysiącu prób udało mi się porozmawiać z Panem Profesorem. Swoje pytanie zadałem.
- No może pan zrobić... A kiedy ta tomografia będzie?
- Nie wiem, jeszcze nie mam umówionej.
- Bo wie pan, jakby była za trzy miesiące, to pan przyjdzie do mnie do Centrum Profesorskiego i ja panu zrobię badanie.
- Ale to się będzie wiązało z jakimś kosztem?
- Nie, proszę pana. Nie, nie...

Odniosłem wrażenie, że Pan Profesor nie bardzo skupia się na rozmowie i chce ją zakończyć. Ale jako że jej koniec mnie satysfakcjonował, pożegnałem się czym prędzej i powiedziałem, że się u niego zarejestruję.

Na powrót uwierzyłem w Pana Profesora. Jednak chce dla mnie dobrze!  Może jednak wszystko uda się załatwić, w końcu będzie spokój... Zwolniłem się więc dwie godziny wcześniej z pracy i pojechałem do wysadzanego marmurem i złotem Centrum , gdzie miła pani recepcjonistka na mój widok uśmiechnęła się promiennie.

- Ja na 15 do Pana Profesora.
- Proszę dowód, założymy panu kartę. Konsultacja jest płatna z góry, 180 zł.
- Pan Profesor powiedział, że to będzie konsultacja bezpłatna.
- Ale jak to? – Uśmiech pani recepcjonistki nieco zbladł.
- Nie wiem, proszę pani. Proszę porozmawiać z Panem Profesorem.

Chwilę później poproszono mnie do gabinetu, bym przed samym Panem Profesorem potwierdził swe słowa. Powiedziałem więc, że rozmawialiśmy rano.
- A, tak. Pan poczeka.
Czekałem więc, a po chwili Pan Profesor wyszedł i zaprowadził mnie do innego gabinetu. I zaczął...
- No więc... Hm... Pan miał zrobić tomografię, tak?
- Taki miałem zamiar, ale powiedział pan, że może mi zrobić badanie i wszystko przyspieszyć. A wie pan, czekam już pół roku i zależy mi na czasie...
- Hm... No tak, tylko widzi pan... Tu jest gabinet prywatny i tu nie obowiązują zasady NFZu... Tu trzeba zapłacić za badanie.
- No tak, ale mówił pan dziś co innego.
- No hm... ale wie pan, tego to się nie da obejść. Pan takiego badania nie zrobi na NFZ nigdzie, bo oni nie mają endoskopu. Także no wie pan, możemy zrobić to badanie i przyspieszyć tę tomografię, ale...
- Ale jaką tomografię? Przecież pan mówił, że wystarczy rezonans i to badanie. I że je pan zrobi, a potem mnie zoperują.
- Ale pan musi mieć tomografię.

Naturalnie warto nadmienić, że rozmowy tu przytoczone nie są w stanie wykazać frustracji, która we mnie wzrastała z każdym kolejnym słowem. Można również dodać, że mimo iż posiadałem termin stawienia się w szpitalu, nie chciano mi wystawić zwolnienia dla pracodawcy. Mógłbym rozważać stracone godziny pracy zupełnie daremnie, mógłbym zastanawiać się, za kogo uważa się taki Pan Profesor; mógłbym dumać na tym, dlaczego nikt nie chce ponosić odpowiedzialności za swoje błędy i dlaczego ludzi i pacjentów traktuje się jak zwykłe wszy, których nie sposób się pozbyć, a które doprowadzają do szału porządnych ludzi.

Można zastanawiać się, jak doszło do sytuacji, w której szpitale prowadzone są przez osoby, które za nic mają swoje przysięgi, goniąc tylko za pieniądzem, choć i tak opływają w luksusy. Można zastanawiać się nad tysiącem innych rzeczy, które są nie w porządku – ale czy warto? Nie, nie warto. Bo i tak nic się nie zmieni, nawet za mojego życia, a mam dopiero 24 lata. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie wszyscy są tacy, jak bohaterowie mojej opowieści. Może inni zechcą pomóc... Bo naprawdę nie trzeba wiele. W mojej sytuacji starczyłyby trzy słowa wypowiedziane we właściwym momencie.
Naturalnie, wcześniej przytoczona dyskusja z Panem Profesorem trwała jeszcze chwilę, po czym postanowiłem po prostu wstać i wyjść. Zanim to, zapytałem jednak:

- Czyli jeśli ja zrobię tę tomografię, to wtedy mnie zoperujecie od razu?
- No, to już musiałby pan ustalać z lekarzem wyznaczającym terminy. Ale to już poza mną.
- Czyli będę musiał czekać w kolejce?
- No chyba tak.
I czekać będę. Ale już nie z nimi, nigdy więcej."

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto