Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z Sycowa na Wspólną. Łukasz Szczepanik spełnia swoje marzenia o aktorstwie

Redakcja
O życiowych wyborach i artystycznej drodze sycowianina Łukasza Szczepanika, który w serialu „Na Wspólnej” gra rolę Dawida Piotrowskiego.

Łukasz urodził się w Sycowie, gdzie mieszkał do 15. roku życia. W Sycowie ukończył m.in. Państwową Szkołę Muzyczną 1. stopnia w klasie gitary klasycznej i pana Andrzeja Przenicznego. Pierwsze kroki estradowe stawiał pod okiem Jewgienija Andruszczaka. Następnie przeprowadził się do Opola, gdzie ukończył liceum i uczył się wokalistyki estradowej w Opolskim Studiu Piosenki, założonym niegdyś przez Elżbietę Zapendowską. Później we Wrocławiu studiował filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim, następnie ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie na wydziale wokalno-aktorski oraz studia podyplomowe z zarządzania kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Aktualnie mieszka w Warszawie. Pracuje także w Krakowie. Gra w reklamach, a od niedawna – w serialu „Na Wspólnej” na kanale TVN, w wątku z Anną Korcz.

Muzyczni rodzice Łukasza

Łukasz ma spore doświadczenie w dziedzinie muzycznej i wokalnej. – Śpiewałem w chórkach, m.in. u Maryli Rodowicz, Natalii Kukulskiej, Mietka Szcześniaka czy Marysi Sadowskiej – wylicza. – Jestem półfinalistą programu Must Be The Music i byłem uczestnikiem The Voice Of Poland (etap nokaut) w drużynie Tomsona i Barona a później Justyny Steczkowskiej. Głównie jednak gram w teatrach. Często pełnię funkcję asystenta reżyserów teatralnych. Grałem u boku Nataszy Urbańskiej w musicalu „Legalna blondynka” w reżyserii Janusza Józefowicza. Obecnie gram główną rolę męską w musicalu „Chicago” w Krakowskim Teatrze Variete. Główną żeńską rolę gra tu Barbara Kurdej-Szatan. Koncertuję także w Polsce. Prowadzę często warsztaty wokalno-aktorskie dla młodzieży.
Jak Łukasz wspomina swojego nauczyciela Andrzeja Przenicznego? – Jestem i będę do końca świata wdzięczny mu za to, że, poza graniem utworów klasycznych - mogę też śpiewać. To on podrzucał mi piosenki estradowe, które mogę grać i jednocześnie śpiewać. To był dla mnie punkt zwrotny. Często mam z nim kontakt i przypominam mu o swojej wdzięczności. Dziękuję mu, ile się da. Przyjaźnimy się do tej pory. Chcę też zaznaczyć, że nie byłoby we mnie tyle pasji do śpiewania, gdyby nie Edytka Szostak-Kirzyc. Dziękuję jej za każdą lekcję chóru, każdy koncert, każdy wyjazd i wszystko, czego mnie nauczyła. Jeśli chodzi o tamten wczesny etap mojego życia - śmiało mogę powiedzieć, że byli moimi „muzycznymi rodzicami”. Z Edytką mam dobry kontakt do tej pory. Niezwykle cenię sobie ich nie tylko jako pedagogów, ale też jako ludzi.

Wszystko zaczęło się od Whoopi Goldberg
Od kiedy tylko pamięta, czuje w sobie chęć do tego, żeby być na scenie. – Od zawsze chciałem śpiewać – zdradza. – Pamiętam, że już w wieku 6-7 lat bardzo interesowały mnie dźwięki, rytm, instrumenty, wokal. Do szkoły muzycznej dostałem się w wieku 8 lat. Wtedy też zobaczyłem w telewizji film „Zakonnica w przebraniu” z Whoopi Goldberg w roli głównej. Absolutnie zakochałem się w tym filmie, w możliwości grania i śpiewania jednocześnie. To było dla mnie przełomowe doświadczenie. Pokochałem także muzykę gospel, afroamerykańskie brzmienia, chociaż w ogóle tego w tamtym czasie nie rozumiałem. Często też wyobrażałem sobie wtedy, że i ja mogę grać, śpiewać, koncertować, nagrywać i z tego żyć. Kilka lat później trafiłem do opolskiego chóru gospelowego (prowadzonego przez mojego mistrza Jacka Mełnickiego) Opole Gospel Choir, z którym pracowałem ponad 10 lat. Koncertowaliśmy w całej Polsce, Hiszpanii, Włoszech, Francji, Niemczech podczas festiwali gospelowych. Poznałem też afroamerykańskie gwiazdy muzyki gospel: Harriet Lewis, Deborah Woodson, czy Janice Harrington. Wraz z Opole Gospel Choir śpiewałem w chórkach Natalii Kukulskiej, Kayah, Maryli Rodowicz, Marysi Sadowskiej, Ryszarda Rynkowskiego i większości innych gwiazd polskiej sceny muzycznej podczas Krajowych Festiwali Piosenki Polskiej w Opolu. Jako nastolatek obejrzałem też we wrocławskim teatrze Capitol musical „West Side Story” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka - od razu wiedziałem, że chcę być z obsadą na scenie. Że chcę z nimi tam być, a nie zajmować miejsce na widowni Ciekawostka: reżyser tamtego musicalu obsadził mnie po latach w dwóch głównych rolach męskich w swoich produkcjach: w musicalu „Hair” w Gliwickim Teatrze muzycznym (premiera w 2010 r) i musicalu „Chicago” w Krakowskim Teatrze Variete (premiera 2017 r.). To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, jak ogromną siłę mają marzenia, praca nad realizacją marzeń. Ostatecznie, do nauki w szkole teatralnej w Krakowie zachęciła mnie Basia Kurdej-Szatan, którą znam od wielu lat i która sama wtedy studiowała aktorstwo.
Do Opola Łukasz przeprowadził się, żeby rozpocząć naukę w liceum ogólnokształcącym i naukę"popołudniową w Opolskim Studiu Piosenki (po Eli Zapendowskiej przejął je dyrygent chóru gospelowego Jacek Mełnicki). Tam uczył się tzw. szeroko pojętej wokalistyki estradowej, czyli: emisji głosu, dykcji, pracy z mikrofonem, wyrazu scenicznego.

I wyruszył w świat...
– Przeprowadzka do Opola była dla mnie ogromnym wyzwaniem – ocenia. – Byłem wtedy dzieckiem. Nie zdawałem sobie sprawy nawet, jak bolesne okaże się to dla mnie. Ogromnie tęskniłem za Sycowem, za rodziną, za znajomymi. Wielokrotnie miałem wątpliwości, chciałem wracać do domu, zawrócić, zrezygnować. Długi czas nosiłem w sobie wewnętrzny konflikt: tęsknota za domem i porywająca mi duszę pasja oraz możliwości. Opole wydawało mi się wtedy metropolią, której nigdy nie ogarnę. Znałem tam zaledwie kilka osób. A tu nagle wylądowałem w centrum miasta, w bursie. Nowe twarze w internacie, liceum, studiu piosenki, na ulicach. Poznawałem topografię miasta, komunikacje miejską, sieć sklepów i punktów ważnych dla mnie. Nie ułatwiło także to, że zaraz na początku przeprowadzki zostałem w Opolu pobity i okradziony. Interweniowała szkoła, policja, a w tym wszystkim ja: nastolatek-marzyciel, który akurat miał pecha. To była szkoła życia, szkoła budowania nowych relacji, radzenia sobie z codziennością, samotnością, samodzielnością i odpowiedzialnością za swoje decyzje. To mój najtrudniejszy krok, jaki postawiłem na drodze artystycznego rozwoju.

– Podjęcie decyzji o przeprowadzce w tak młodym wieku jest dość drastyczne, żeby nie powiedzieć szalone. Do samodzielnej przeprowadzki dziecka, uważam - nie można zmusić. Nie można tego narzucić. To zależy od pewnego rodzaju odporności psychicznej, ile kto jest w stanie wziąć na siebie i wytrzymać w tym – opowiada o swoim wyjeździe do Opola, gdzie kontynuował naukę w tamtejszym liceum. – Dziecko musi chcieć. Musi udowadniać, że chce. Ono samo powinno czuć w sobie ten żar. Myślę tu też o innych dziedzinach, jak np. sport. Do tego trzeba konsekwencji, determinacji, wiary w marzenia oraz pracy, pracy, pracy. To wieloletni proces, który może się też nie udać, albo po prostu zmienić w coś innego. Na pewno polecam łagodniejsze formy, jak wyjazdy na warsztaty, festiwale, zjazdy, konkursy. Niezwykle ważne jest, żeby „wychylić się” na chwilę z bezpiecznej strefy i poznać innych ludzi, inne miasta, inną kulturę. To niezwykle ważne, żeby się sprawdzać, eksperymentować, szukać. Podróże, chociaż niewielkie, bardzo dużo mówią o nas samych. Teraz młodzi ludzie mają social media. Szybko dostają informacje, co i gdzie się dzieje. Mogą nawiązywać kontakty, wymieniać się energią, próbować swoich sił - gdzie tylko się da i rzeczywiście sprawdzać, czy ich zapał nie kończy się wraz z przyjściem pierwszej porażki. Ja rzuciłem się na głęboką wodę. Obecnie młodzi ludzie stawiają często na... internet. Wrzucają nagrania piosenek np. na youtube.com i czekają na lajki oraz komentarze. Niby wydaje się to takie proste, ale dużo tracą. Nie dostają energii żywej relacji z drugim człowiekiem. Zawód, który ja uprawiam, jest oparty na relacjach, na kontakcie z człowiekiem, na przepływie energii: nadawca – odbiorca. Moją ulubioną formą sztuki i pracy jest musical. Jest niezwykle wymagającą dziedziną.

To zawód dla szaleńców
Praca aktora oparta jest na nieustannym podnoszeniu kwalifikacji zawodowych – opowiada. – Trzymanie formy fizycznej, uprawianie sportów, siłownia, basen, rower, dieta, ćwiczenie głosu, ciągłe próby aktorskie. To jest zawód, w którym nigdy nie opanuje się wszystkiego. Aktorzy nieustannie muszą się uczyć i rozwijać. Do końca życia. Jesteśmy ponadto ciągle oceniani: w teatrze, na castingach do filmów, reklam. Ciąży nad nami presja, czasem rywalizacja, a czasem po prostu konieczność opłacenia rachunków. To zawód dla szaleńców. Co wieczór musimy być w formie, bo na widowni siedzą odbiorcy, którzy zapłacili za bilety i ich (zresztą słusznie) nie interesuje nasza prywatność, kiepski nastrój, czy choćby gorączka. My mamy grać, dać im to, po co przyszli. Tu i teraz, na żywo. Moja ulubiona dziedzina – musical - łączy aktorstwo, muzykę, rytmikę, taniec, śpiew, czasem akrobatykę, szermierkę, step i wiele innych dziedzin. Łączenie tych elementów podczas trzygodzinnego musicalu i dostrzeganie zahipnotyzowanych oczu widza - przynosi satysfakcję, jakiej nie daje nic innego. Sztuki musicalowe, komedie i farsy to zdecydowanie formy teatralne, w których czuję się najlepiej.

Ze Wspólnej na plan "Na Wspólnej"
O poszukiwaniu aktora do roli Dawida Piotrowskiego w „Na Wspólnej” Łukasz dowiedział się od swojego agenta. – Dostałem telefon z z mojej agencji aktorskiej z zapytaniem, czy mógłbym pojawić się na castingu – relacjonuje. – Poszukiwano wówczas trzydziestoletniego mężczyzny, który mógłby zagrać trenera sztuk walki. Przygotowałem kilka scen tej postaci i zaledwie parę dni później wylądowałem na castingu. Sam casting rozgrywał się pomiędzy kilkunastoma aktorami, wśród których byli moi serdeczni koledzy. O perypetiach serialowych wiedziałem niewiele. Sam nie mam telewizora Od wielu lat nie oglądam telewizji. Wiedziałem za to, że serialowy wątek toczy się wokół postaci Izy, którą gra świetna aktorka Anna Korcz. Dostałem też informację, że postać Dawida nie jest epizodyczna. Żeby było zabawniej, moment, w którym dowiedziałem się, że to jednak ja wygrałem casting, przypadł na dzień mojej przeprowadzki do Warszawy... na ulicę Wspólną (!). Tak więc wprowadziłem się do Warszawy na ul. Wspólną, a na następny dzień byłem już na planie serialu. Odczuwam ogromną wdzięczność, bo tam miałem przyjemność pracować już z Anią Korcz, Małgosią Sochą, Wojtkiem Wysockim, czy Joasią Jabłczyńską.

Dubbing jak marzenie
Sycowianin spełnił większość swoich marzeń. – Jestem aktywnym zawodowo śpiewającym aktorem. Z tego żyję. Skończyłem PWST w Krakowie, zarządzanie kulturą na UJ, polonistykę we Wrocławiu, gram w musicalach, pełnię funkcję asystenta reżyserów w teatrze, byłem etatowym asystentem dyrektora artystycznego w teatrze musicalowym, gram w serialu, zagrałem w licznych reklamach, śpiewałem w chórkach wielu gwiazd sceny polskiej i zachodniej, byłem półfinalistą MBTM, ćwierćfinalistą TVOP, koncertuję, gram na instrumencie, piszę teksty piosenek, nagrałem singla, mam swój zespół, prowadzę autorskie warsztaty wokalno-aktorskie, uczę, mieszkałem w Opolu, Wrocławiu, Krakowie, i Warszawie – wymienia. – Poznałem legendy ze świata muzyki, filmu, teatru i kultury, o których mi się nawet nie śniło. Chociażby śp. Andrzeja Wajdę, Iwonkę Bielską, Jerzego Stuhra, śp. Zbigniewa Wodeckiego, Jerzego Trelę, Annę Polony, śp. Korę, czy Annę Dymną. Wydaje się to wręcz niemożliwe... Gdybym miał powiedzieć, o czym marzę w 2019 roku - to na pewno o rozpoczęciu działalności dubbingowej. Dubbingowanie bajek i filmów wydaje mi się być niezwykle interesujące. Pewne kroki w tym temacie zostały już podjęte. Chciałbym także spróbować swoich sił w filmie. To dopiero byłaby frajda. Marzę także o sformalizowaniu swojej działalności warsztatowej. Chcę prowadzić warsztaty wokalno-aktorskie dla dzieci i młodzieży z małych miejscowości, gmin i wsi. Chcę docierać do uzdolnionych artystycznie perełek, które nie mają nawet możliwości zaprezentowania się światu. W ten sposób przekażę im swoisty dar, który sam otrzymałem: uwagę, życzliwość, wiedzę i wsparcie. Dlaczego? Bo to w tych dzieciach widzę siebie.

Tęsknota
- Za Sycowem tęsknię przede wszystkim dlatego, że tu czuję klimat miasta, w którym większość ludzi się po prostu zna - mówi. - Mija się znajome twarze na ulicy, w sklepach. Warszawa, siłą rzeczy, wymusza poczucie izolacji. Jednak w Sycowie się urodziłem. Tu mam rodzinę i to zawsze będzie moje miejsce. To daje mi poczucie bezpieczeństwa. Mam ogromny sentyment do szkoły muzycznej, w której spędziłem tyle lat. Niezwykle ciepło wspominam Centrum Kultury, w którym stawiałem swoje pierwsze estradowe kroki. To dla mnie bezcenne, że wciąż utrzymuję z tymi jednostkami kulturalnymi przyjacielskie relacje.

Inspiracje, fascynacje
Łukasz, jak każdy, ma swoje autorytety, ulubionych aktorów, twórców. – Idąc ściśle według obranego przeze mnie nurtu - moimi idolami są świetni aktorzy, którzy niesamowicie śpiewają – mówi. – Wymienię trójkę: Jamie Fox, Jared Leto, Hugh Jackman. Jeśli chodzi o muzykę to uwielbiam słuchać afroamerykańskich wokalistek z dziedzin soulu, funku i popu. Na co dzień najczęściej słucham tzw. chilloutu, jednak najbardziej cenię sobie... ciszę. Swój wolny czas spędzam w kinie. Uwielbiam oglądać filmy i robię to niezwykle często. Dużo czasu spędzam też na uprawianiu sportu. Oczywiście spotykam się z przyjaciółmi i znajomymi, kiedy tylko jest ku temu możliwość. Biorąc pod uwagę fakt, że moje życie zawodowe wymaga mobilności, nieustannego podróżowania i spędzania czasu z różnymi ludźmi - lubię po prostu pobyć w swoim domu, poczytać książkę, ugotować coś, medytować i cieszyć się - jak ja to mówię - „domowaniem”. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, ile czasu w życiu zajmuje mi praca. Ja, przede wszystkim, nie czuję, że pracuję, dlatego, że moja praca jest moją pasją Zawsze tak było. Nie ma tu mowy o rutynie i nudzie. Każdy mój tydzień wygląda inaczej. Oczywiście, wpływa to na moje życie prywatne. Kiedy ludzie mają wolny weekend i idą do teatru lub na koncert, to ja w te ustawowo wolne dni - daję tym ludziom rozrywkę. Coś za coś. Mogę pracować kilkanaście tygodni pod rząd bez ustanku, przygotowując się do premiery w teatrze, a innym razem mogę mieć kilka tygodni wolnego. Sam zarządzam swoim czasem w zależności od tego w jakie projekty wchodzę i co mam do wykonania.

Jakich reżyserów ceni? Lubi filmy Smarzowskiego i Szumowskiej. Z zagranicznych ceni m.in. Larsa von Triera, Tarantino, no i nieśmiertelnego Woody’ego Allena.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto