Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Syców: Niespotykanie spokojny człowiek

Dawid Samulski
Artur Andrus (z lewej) od 15 lat przyjaźni się z Romanem Ćwiękałą, który był jednym z pierwszych recenzentów jego satyrycznych tekstów
Artur Andrus (z lewej) od 15 lat przyjaźni się z Romanem Ćwiękałą, który był jednym z pierwszych recenzentów jego satyrycznych tekstów Zdjęcia: Dawid Samulski
Pisze, gra, śpiewa, rymuje i trafnie komentuje rzeczywistość w Szkle Kontaktowym. Rozmawiamy z Arturem Andrusem, który poprowadził jubileusz 10-lecia Zawadiaków.

Panie Piotrku, pogadamy?
(śmiech) Ten Bałtroczyk to chyba już do końca życia będzie mnie prześladował, choć dawniej nas częściej mylili. Jem sobie obiad w jakiejś restauracji, podchodzi kelner i pyta? „Pan Bałtroczyk?”. Znudzony całą sytuacją, odpowiadam: „Prawie”. No to on zaczyna mi mówić, że mają tu taką fajną specjalną ścianę i prosi, żebym się na niej podpisał. Nie miałem wyjścia, wziąłem flamaster i nagryzmoliłem: „Byłem, jadłem, smakowało – Piotr Bałtroczyk”.

Kiedyś Syców, z którego pochodzę, był kojarzony głównie z kabareciarzem Roman Ćwiękałą, a dziś najbardziej znanym mieszkańcem tego miasteczka jest posłanka Beata Kempa...
Ale jedno z drugim się łączy, ponieważ Romek panią Beatę muzycznie ukształtował – śpiewała w jego wokalnym zespole. Osobiście poznałem ją w 2008 r. na 25-leciu kabaretu Kociuba.

Roman Ćwiękała rzucił wówczas na scenie w stronę posłanki: „Bierzemy cię do kabaretu”. A pan ze stoickim spokojem grzecznie nadmienił, że...
...pani Beata już w jednym występuje. Nie widziałem tylko, czy marszałek Sejmu pozwoli jej wstąpić do kolejnego. Jestem przekonany, że gdy już jej się znudzi ta polityka, to znów będzie występować u boku Romana Ćwiękały.

Wielu telefonujących do Szkła Kontaktowego zarzucam wam, że popieracie PO...
Kiedyś Jarosław Kaczyński powiedział, że życie nie jest takie, jak w Szkle i twardy elektorat PiS-u przyjął to za atak nasz program. Co ciekawe, lata największej popularności Szkła przypadają na rządy PiS-u, choć zaczęło się jeszcze za SLD i dzięki SLD, po aferze starachowickiej. W każdej partii politycznej znalazłbym sobie kilku fajnych kumatych ludzi i takich, z którymi nie chciałbym mieć kontaktu, natomiast PiS od początku nie potrafił obrócić jakiegoś żartu na swoją korzyść. Kiedy pokazaliśmy, jak pierwsza dama Maria Kaczyńska wsiadała do samolotu ze zwykłą reklamówką, to obrazili się na nas chyba wszyscy z PiS-u, oprócz prezydentowej, która Tomkowi Sianeckiemu przesłała potem w reklamówce kanapki.

Chciałbym, aby dalszą część naszej rozmowy wypełnił test skojarzeniowy.

Jestem za.

Kiedy byłem małym chłopcem...
Kręciłem się po Bieszczadach, gdzie przyszedłem zresztą na świat. Dokładnie w Lesku, skąd na 12 lat wywieziono mnie do Soliny – mieszkałem 200 m od zapory, a dopiero stamtąd do Sanoka. Do dziś mam w pamięci słynnego bieszczadzkiego zakapiora Jędrka Połoninę, jak konno podjeżdżał pod restaurację Kaskada, ale kompletnie nie kojarzyłem wówczas, kim jest. Zwykle to, co mamy na co dzień za oknem, najmniej człowieka interesuje, więc Bieszczadami dużo bardziej zainteresowałem znacznie później, kiedy wyjechałem już do Warszawy i wracałem na parę dni do rodzinnego Sanoka.

Wsiąść do pociągu byle jakiego...

Konkretnie relacji Zagórz – Warszawa. Dzieckiem będąc, uwielbiałem jeździć pociągami, zwłaszcza że u nas jeszcze do lat 90. kursowały parowozy. Podróż z Warszawy do Sanoka trwała 11 godzin, z tego ostatnie 70 km aż 5 godzin.

Pierwszy krok w chmurach...
Tato zabrał mnie kiedyś samolotem z Rzeszowa do Warszawy, gdzie studiował mój brat. Lecieliśmy wąskokadłubowym An-24. Odpowiadając na to pytanie nieco metaforycznie, przychodzi mi na myśl Andrzej Poniedzielski, który napisał „trzymaj się swoich chmur”. Staram się tej zasady przestrzegać, a jednocześnie twardo stąpać po ziemi, ponieważ te moje chmury nie są aż tak wysoko. Niektórzy bujają w obłokach, inni są realistami, a ja jedno z drugim próbuję łączyć.

Nie dorosłem do swych lat...

To akurat prawda, czego dowodem jest wszystko, co robię na scenie. To takie przedłużenie piaskownicy - o tyle niebezpieczne, że w którymś momencie można nie zauważyć, iż to już nie jest zabawne, tylko śmieszne. Na razie jeszcze tę granicę dostrzegam i dawanie radości sprawia mi wielką przyjemność. Ludzie mają wystarczająco wiele powodów, żeby się smucić, więc jak można ich na godzinę wyrwać i przenieść w te chmury, to czemu nie. Osobiście nie zwykłem narzekać. Miałem w swym życiu szczęście spotkać parę wartościowych osób, które wskazały mi odpowiednie proporcje. Jedną z nich była Stefania Grodzieńska. Nie utyskiwała na nic nawet dziewięćdziesiątce. Pamiętała czasy wojenne i te ustawiły ją na właściwe tory. Przyjaźniłem się ze Stefanią, ale za wiele o tej wojnie nigdy nie opowiadała, więc aż osłupiałem z wrażenia, kiedy we wspomnieniach jej męża Jerzego Jurandota przeczytałem ostatnio, że oni w tym getcie założyli teatr satyryczny i próbowali się z czegoś śmiać. Ogromna jest jednak potęga tego uśmiechu, że ludzie w tak dramatycznych okolicznościach chcieli się choć na moment oderwać od brutalnej rzeczywistości. Było to ważne nie tylko dla aktorów, ale i widzów.

Ojczyznę trzeba kochać i szanować...
Jakby się dało, przeniósłbym ją w cieplejsze miejsce, na przykład gdzieś w okolice Włoch. Ponadto chciałbym, żeby mi nikt nie narzucał tego sposobu kochania i szanowania. Uwielbiam język polski i jestem pewien, że gdybym musiał gdzieś wyemigrować, to najbardziej żal byłoby mi chyba tej naszej ojczystej mowy.

Jesteś idolem, wielbi Cię tłum...

Nie przeżyłem takiej chwili, choć „łatwo się zakochać w sobie z wzajemnością”. Popularność jest czymś bardzo kruchym, można ją stracić z dnia na dzień. Wydaje mi się, że jestem na to przygotowany, ale czy tak będzie, czas pokaże.

Mężczyźni wolą blondynki...
Różnie z tym bywa i całe szczęście, bo życie by było nudne, gdyby każdy wolał to samo. Na pytanie z czego się śmieją Polacy, od razu odpowiadam innym pytaniem: „A co jedzą?”. Każdy co innego, bo każdy co innego lubi. Nie ma jednego narodowego zbiorowego poczucia humoru, czy gustu co do potraw lub kobiet.

Zielone wzgórza nad Soliną...
Za tę piosenkę Wojciech Gąssowski otrzymał legitymację nr 1 Honorowego Obywatela Gminy Solina. Tę z numerem 2 posiadam ja. Prawdopodobnie dostałem ją m.in. za ciętą ripostę na apel Grzegorza Turnaua i Andrzeja Sikorowskiego „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa”. Wymyśliłem taką rymowankę: „Jeśli chcecie gdzieś przenosić, to w Bieszczady, bo to idealne miejsce dla stolicy. Komuniści z ludowcami mogą wchodzić tu w układy, w razie czego mają blisko do granicy. Tu najlepszy, najżyczliwszy żyje naród i nieprawda, że tu bieda, głód i nędza. Na mieszkańca tu przypada czarnej ziemi sześć hektarów, tona drewna, niedźwiedź i dwie trzecie księdza”.

Każdy prawdziwy mężczyzna musi mieć przynajmniej jeden nałóg...

Rzeczy sprawiających przykrość zawsze jest pod dostatkiem, więc każdy sobie powinien wynaleźć tę jedną najprzyjemniejszą, której się będzie oddawać na potęgę. Najlepiej jeszcze, żeby nie rujnowała zdrowia.

Niespotykanie spokojny człowiek...
Coś w tym jest. Raczej nie klnę, chyba, że w samochodzie. Razi mnie natomiast nadużywanie wulgaryzmów na scenie, po to tylko, żeby wywołać jakąś reakcję widowni. Kiedy skecz jest słaby, a przekleństw bez liku, to mi się czegoś takiego nie chce słuchać.

Bo ja, proszę pana, jestem na zakręcie...

Odnoszę wrażenie, że cały czas jestem na jakichś zakrętach, ale raczej łagodnych. Dramatyczne mnie omijały.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto