Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Prof. Miodek - kibic Ruchu

Paweł Pluta
Tomasz Hołod
Z prof. Janem Miodkiem, dyrektorem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, rozmawia Paweł Pluta.

W młodości marzył Pan o zawodzie dziennikarza. Chciał Pan zostać dziennikarzem sportowym?
Jestem dzieckiem radia i ono działało bardzo na moją wyobraźnię. Pewne elementy sprawozdań Witolda Dobrowolskiego czy Bohdana Tomaszewskiego mogę przytoczyć do dziś. Kiedyś przedstawiałem panu Bohdanowi moją żonę, która wygląda nieprzyzwoicie młodo. Spojrzał i powiedział: "ale pani to już mnie nie może pamiętać". Moja żona na to: "jak mogę pana nie pamiętać?" i dodała: "Chromik ucieka, Rżyszczyn go goni". W oczach pana Bohdana zakręciły się łzy. Zapytał: "skąd pani to wie?". "No, dzięki mężowi" - odpowiedziała. Miałem lat 12, kiedy słuchałem relacji z ME w lekkiej atletyce ze Sztokholmu. Bieg na 3 km z przeszkodami. Nasz Jerzy Chromik oderwał się od stawki, jednak im bliżej mety, zbliżał się do niego radziecki zawodnik Rżyszczyn. I Tomaszewski zrobił z tego perełkę. Operował tylko takimi pojęciami: "Chromik ucieka, Rżyszczyn go goni. Jeszcze 200 metrów, i do zwycięstwa, i do Mazurka, ale Rżyszczyn coraz bliżej. Czy zdąży?". Chromik wygrał, ale o pół metra. Jestem też dzieckiem rodzącej się wtedy telewizji. Już gdzieś w szkole średniej, mimo piątek nie tylko z polskiego czy historii, ale też z chemii i fizyki, powiedziałem: "Ja nie pójdę na politechnikę czy medycynę. Ja będę uprawiał jakiś zawód wolny". Chciałem być dziennikarzem i nie ukrywam, że sportowym.

Miał Pan talent do piłki nożnej i chciano Pana do Kolejarza Tarnowskie Góry.
Nie ukrywam, byłem dobry technicznie, choć trochę miękki. Jeden z naszych kolegów, Marian Kosiński, który zdobył ze Stalą Mielec dwa tytuły mistrza Polski, był moim przeciwieństwem. Był twardy i wołał "Janek, w chopa", czyli twardziej zetknij się z przeciwnikiem. Tego mi brakowało. Dlatego, mimo średniego wzrostu (172 cm), bardziej wyżywałem się w koszykówce, grając w MKS Tarnowskie Góry. Miałem bardzo celny rzut z dystansu. Potrafiłem zdobyć 20 punktów, a wtedy nie było rzutów za trzy punkty. Byłem też dobry w piłkę ręczną, a w ping-ponga bardzo dobry.
Jako sześciolatek postanowił Pan kibicować Unii Chorzów.
To były czasy stalinowskie i przez kilka lat Ruch nazywał się Unią. Jednak mój wybór drużyny trudno nazwać postanowieniem. Dziecko 5-, 6-letnie, jeśli ma ojca kibica, to też się zaczyna interesować sportem. I wybiera w tym momencie drużynę, która jest najlepsza. Wtedy mistrzostwo Polski zdobywał Ruch, a idolem wszystkich był Gerard Cieślik. Dziś z tym 83-letnim panem utrzymujemy kontakt, spotykamy się. Ja nie mogłem się nie stać kibicem Ruchu.

Gdyby więc urodził się Pan kilka lat później, zostałby Pan kibicem Górnika Zabrze, który zaczął dominować?
Tak, byłbym kibicem Górnika. Młodsi ode mnie nimi zostali. Wie Pan, to we Wrocławiu za-brzmi dziwnie, ale mój synek (rocznik 1976), jak się zaczął interesować sportem, w latach 80., to był czas, kiedy dwa razy Lech Poznań, z Okońskim w składzie, zdobył mistrzostwo Polski. I wie Pan, mój syn oczywiście przejmuje się losami Śląska Wrocław, ale jest kibicem Lecha.

A Pański ojciec też był kibicem Ruchu?
On nie miał ukochanej drużyny. Oczywiście Cieślika uwielbiał, chociaż mówił: "Janek, ja ci miłości do Cieślika nie odbieram, ale pamiętaj, że prawdziwym geniuszem piłkarskim to był Ernest Wilimowski, który zimą zakładał... łyżwy i grał w hokeja w Dębie Katowice".

Chyba każdy z nas najlepsze wspomnienia ma związane z latami wczesnej młodości.
Tak. Kiedy tak słucham, że Zbigniew Boniek, że Grzegorz Lato, mówię: nie! Piłkarzem wszech czasów jest Cieślik!

Moim idolem był Włodzimierz Smolarek. To dzisiejsze pokolenie ma tylko problem.
No tak, kogo oni mają wybrać? Błaszczykowskiego?

Kiedy po raz pierwszy obejrzał Pan mecz na stadionie Ruchu, przy ul. Cichej?
W 1954 roku. To było przeżycie nie z tej ziemi. Tata szarpnął się i zafundował mi miejsce na trybunie, a to był wtedy pieniądz. Jak mi ten tłum 30 tysięcy kibiców ryknął, to te ciarki na plecach czuję do dziś. Pamiętam żółtą piłkę, i bramkę, którą zdobył piękną główką Henryk Alszer, po dośrodkowaniu Cieślika. Ruch wygrał wtedy z Legią 1:0. Widzę do dziś ten czarny trykot broniącego w Legii Edwarda Szymkowiaka, żółty sweter i czerwone spodenki Ryszarda Wyrobka, który stał w bramce Ruchu. Ale cały czas patrzyłem tylko, gdzie Cieślik. No, on był Bogiem dla nas.

A ostatnia Pańska wizyta przy Cichej?
To było, kiedy nasz PZPN wymyślił rozgrywki grupowe w 2001 roku. Siedziałem wtedy obok Gerarda Cieślika. Spiker meczu i kibice ciepło mnie przywitali, bo wiedzą, że jestem zwariowanym kibicem Ruchu. Ale Ruch poniósł sromotną klęskę i przegrał z Legią 0:4. Mnie się ten wynik przyśnił w noc poprzedzającą mecz! Do przerwy było 0:2 i poszliśmy na kawę. Pan Gerard mówi: "może wyrównomy?". Ja mówię: "nie wyrównocie. Jeszcze dwie bramki Legia strzeli, bo mi się to wyśniło". I niestety, sprawdziło się.

W 1963 roku zaczął Pan studiować we Wrocławiu. Czy zaczął Pan interesować się Śląskiem?
Ależ oczywiście. Na mecze Śląska chodziłem regularnie. Kiedy w 1976 roku zostałem ojcem, to brałem na mecze syna Marcina i ani razu żona nie stuknęła się w czoło i nie powiedziała: "co ty robisz? Chcesz, żeby dziecko dostało butelką?". Już było gorzej, jeśli chodzi o kulturę języka. Było więcej wulgarności na trybunach, ale jeszcze nie było niebezpieczeństwa. Przypuszczam, że mój syn ze swoim synkiem, a moim wnuczkiem, na mecz nie odważy się pójść. I to jest mój największy kibicowski ból. Co to się porobiło?! Nie chcę idealizować swojej młodości, ale proszę mi wierzyć, że szczytem chamstwa był okrzyk: "sędzia kanarki doić" albo "sędzia kalosz". Kiedy o tym opowiadam dzieciom w szkołach, patrzą na mnie trochę pogardliwie i mówią: "to co wy byliście za kibice? Prawdziwy kibic nienawidzi". To jest bardzo przykre. I teraz na mecze już nie chodzę.

A przyjdzie Pan na nowy stadion, który powstaje we Wrocławiu na Euro?
No, mówi się, że Poznań, który ma nowy stadion, wraca do tych dawnych nastrojów, są tłumy. Można by mniemać, że ładne miejsce generuje ładne zachowania obyczajowe. No więc, dałby Bóg. Ja bym naprawdę chciał jeszcze wrócić na stadiony piłkarskie. Pójść z wnuczkiem na mecz.

Ogląda Pan też występy reprezentacji. Czy pokolenie obecnych piłkarzy będzie w stanie zrobić niespodziankę podczas Euro 2012?
Widzę w grze poprawę, widzę rękę Smudy. Piłkarze są już wybiegani. Myślę, że jakaś dyscyplina taktyczna też tam jest, choć wygrać nie bardzo potrafią. Cudów na Euro chyba nie będzie. Na nosa, to powiem, że już dzieciom trzeba dać trochę więcej tej zabawy z piłką, techniki. Dlaczego polska myśl szkoleniowa tak bardzo stawia na trening wytrzymałościowy, siłowy? Dlatego my jesteśmy potem słabsi technicznie nawet od Wysp Owczych.

Język którego z komentatorów sportu w telewizji lubi(ł) Pan najbardziej?
Do tradycji sprawozdawców pobudzających moją wyobraźnię, czyli artystów słowa sprzed lat: Witolda Dobrowolskiego, Bohdana Tomaszewskiego, Bogdana Tuszyńskiego i Jana Ciszewskiego, nawiązuje Tomasz Zimoch - też z radia. Ci z telewizji popisywać się tak nie muszą i wręcz nie mogą, bo byliby nieznośni. Trudno powiedzieć, żeby któryś z nich był wybitny. Trochę udało się to w telewizji Janowi Ciszewskiemu, ale on też wywodził się z radia.

Nie irytuje Pana, gdy podczas meczu w telewizji nieustannie słyszy, że np. Messi szukał podania, Ronaldo szukał piłki, Rooney szukał faulu?
Są tacy, że jak się przyczepią w 3 minucie jakiegoś wyrażenia, to będą je powtarzali przez cały mecz. To może być czasownik szukać, to może być spójnik jako że. Zupełnie książkowy i nieużywany w mowie żywej. I pomińmy tu nazwiska. Jak coś jest dla kogoś cudowną fiestą na boisku, to będzie o niej mówił 77 razy.

Najśmieszniejsze Pana zdaniem lapsusy dziennikarzy sportowych to…
Za Stanisławem Tymem powiem: musimy im wybaczać, bo oni pracują na dużych emocjach. Lapsusy zdarzają się im najczęściej, gdy chcą być tacy poetyccy. Wtedy może zdarzyć się wykrzyknienie: "wszystko w rękach konia" czy "Szurkowski - cudowne dziecko dwóch pedałów". Kiedyś hokeiści Cracovii zremisowali niespodziewanie z ówczesnym mistrzem Polski, Unią Oświęcim. I przeczytałem taki nagłówek: "Dzielna postawa Pasiaków w Oświęcimiu". Robi się wtedy tragifarsa. Trochę mniej poezji, panowie. Bądźcie bardziej zwyczajni w relacjach.

Czy może Pan wytłumaczyć, dlaczego wynik nie może oscylować wokół remisu?
Zastrzelił mnie pan. Sprawdzę w słowniku: "Wykonywać ruch wahadłowy. Przenośnie: skłaniać się raz w jedną stronę, raz w drugą stronę". Tak! Oscylować nie pasuje do remisu.

A czy możemy spolszczać nazwisko Dunki z polskimi korzeniami Caroline Wozniacki - liderki światowego rankingu tenisistek?
Jeśli to nie tekst urzędowy, to pisałbym Karolina Woźniacka. Rozmawiał Paweł Pluta

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto