Robert Burda przez lata nie myślał o stryju Józefie – dominikaninie. Kiedy dorastał, była komuna i niebezpiecznie było mieć w rodzinie bohatera. Nie myślał o nim, bo poszedł na studia i szybko założył rodzinę. Potem przyszły na świat dwie dziewczynki, bliźniaczki, i zaczęło się dorosłe życie: szukanie dachu nad głową, praca w PKS i wychowywanie dzieci. – Gdybym wiedział, że ta historia jest taka ważna, starałbym się poświęcić jej więcej uwagi – wzdycha Robert Burda.
O Madonnie ani słowa
Miał siedem lat, kiedy matka zabrała go do kościoła św. Wojciecha, teraz na placu Dominikańskim, wtedy Dzierżyńskiego.
U dominikanów uklękli oboje w bocznej nawie. Przed oczami mieli Matkę Boską z dzieciątkiem. Piękną, koronowaną i ozłoconą.
– To stryj Józef przywiózł ją tutaj – wyjawiła matka Robertowi. Wtedy, przyznaje, był za mały, żeby dowiedzieć się skąd tu trafiła i dlaczego. Później też nie bardzo mógł pojąć, co się, stało i dlaczego o stryju mówiło się w domu prawie szeptem. O Madonnie prawie wcale.
Los dał mu jedną szansę poznania tej historii. W 1963 r. zdał do liceum, a stryj Józef w nagrodę zaprosił go do klasztoru w Jarosławiu, dziś w województwie podkarpackim. Tam wówczas pełnił posługę kapłańską i tam pisał pamiętnik.
Robert Burda: – Bardzo się cieszyłem. Wyjeżdżałem na miesiąc z miasta, w którym panowała wówczas epidemia ospy. Dzięki temu, że dostałem szczepionkę, wpuścili mnie do Jarosławia i do klasztoru.
Stryj miał gest. Opłacił podróż i dał dach nad głową. Robert w podzięce sprzątał w kościele, służył do mszy i trochę się nudził. Któregoś dnia dostał do czytania książkę. Napisana na maszynie zawierała nazwiska, opisy zbrodni i strachu.
Miejscem akcji był Podkamień z 1944 r. Wtedy zaczęły się tam ataki banderowców i wędrówki ludów. Wsie opustoszały, a kto mógł krył się przed śmiercią w klasztorze w Podkamieniu.
Rzeź przyszła w marcu. Klasztor zaatakowali siepacze z SS-Galizien i pomagające im bojówki Ukraińskiej Powstańczej Armii. Ci, którzy nie zdążyli, albo nie chcieli uciekać, zginęli: od kul, noży i siekier. Sam stryj Józef miał szczęście. Przeżył. Zanim przyszli banderowcy, przygotował sobie kryjówkę. Wcześniej schował w niej Madonnę.
Pan Robert pamięta jedno z ostatnich zdań stryja zapisanych we wspomnieniach:
– Nie ma już czego tutaj szukać. Wiedział, że musi uciekać. W kobiecym przebraniu dotarł do Lwowa.
Archiwalia prowincji OO. Dominikanów w Krakowie, do których również trafił obraz, są dość skąpe. Mówią, że Matka Boska z Podkamienia dojechała tu bez złotych koron i pozłacanych sukien z 1927 r.
Są dwie wersje, dlaczego tak się stało. Pierwsza: już jesienią 1943 r. ozdoby zostały przekazane do ukrycia jednemu z zaufanych i zaprzyjaźnionych z klasztorem w Podkamieniu mieszkańców wsi Niemiacze, który wojny nie przeżył.
Wersja druga, równie prawdopodobna: korony i suknie ukryli sami dominikanie na terenie klasztoru. Po wojnie na poszukiwanie tych bezcennych klejnotów o. Józef kilkakrotnie jeździł do Podkamienia. Robert Burda pamięta tylko jeden wyjazd stryja i fakt, że tamtejsza władza zakazała mu spowiadać. O poszukiwaniach skarbów nic nie słyszał. Dzisiaj pewne jest tylko to, że nigdy ich nie odnaleziono.
W Krakowie do 1957 r. obraz wisiał w kaplicy nowicjackiej dominikanów. W tym czasie we Wrocławiu skończyła się budowa kościoła i klasztoru pw. św. Wojciecha. Na prośbę ówczesnego przeora o. Stanisława Hayty postanowiono tu przenieść cudowny obraz i po raz pierwszy od rzezi w Podkamieniu udostępnić do publicznego kultu.
Robertowi Burdzie po stryju zostało niewiele. Zegarek, obrazek z aniołkiem i pieczątka z 1939 r., wystawiona we Lwowie dla uczczenia 40-lecia jego kapłaństwa. Burda nie ma nawet jego zdjęcia.
Kopia zamiast oryginału
Zbigniew Półtorak, przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” z Wrocławia, który zaangażował sie w odbudowę klasztoru w Podkamieniu, przekonuje: – O niezwykłości obrazu Matki Boskiej Podkamieńskiej świadczą cuda i fakt, że do sanktuarium na ówczesnej Rusi pielgrzymowali Sobiescy, Czartoryscy i Wiśniowieccy.
– Król Jan III pragnął uczynić z Podkamienia „Częstochowę Wschodu” – wspomina Zbigniew Kratochwil w „Głosie Podolan”, w Biuletynie Klubu „Podole” Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Idąc pod Wiedeń, Sobieski już wiedział, że przekaże znaczną część łupów na rozbudowę świątyni.
Dzisiaj do Podkamienia trafiają kopie obrazu, choć tamtejsza ludność chciałaby mieć oryginał.
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?