Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Janusz Gajos: Patrzę na świat dosyć realnie

Ryszarda Wojciechowska
Archiwum
Nie tylko o tajemnicy w aktorstwie, z mistrzem Gajosem na planie filmu "Układ zamknięty" rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Czy od razu po przeczytaniu scenariusza powiedział Pan: wchodzę w ten "Układ"?
Nie od razu. Chociaż opisana historia wydała mi się bardzo interesująca, to z żalem oddałem scenariusz panu Mirosławowi Piepce [współscenarzysta i producent filmu - dop. aut.], mówiąc, że dla mnie jest zbyt przewidywalny, interwencyjny. Że od początku wiemy, kto tu jest dobry, a kto zły. A nie na tym polega opowiadanie historii. Owszem, opowieść filmowa musi być atrakcyjna i wciągająca - ale nie wykłada się wszystkich kart na początku. I tak się rozstaliśmy. Później obaj scenarzyści spotkali się z reżyserem Ryszardem Bugajskim. Postanowili wspólnie popracować nad scenariuszem. Ja też dołożyłem swoje pięć groszy. I tak powoli dokonywaliśmy zmian, które może nie są rewolucyjne, ale przynajmniej dzięki nim - mam nadzieję - pierwsze minuty w kinie nie będą tak deklaratywne.

Pana bohater, prokurator Kostrzewa, to postać jak z koszmarnego snu. Niemal samo zło. Pan próbuje go jednak uczłowieczyć.

Uczłowieczenie nie zawsze polega na tym, że bohaterowi dodaje się kilka pozytywnych cech. Bardziej interesuje mnie odpowiedź na pytanie - dlaczego ten człowiek taki jest? W którym momencie życia stał się taki? I to właściwie wszystko, co mogę o postaci powiedzieć.

Z reżyserem "Układu" Ryszardem Bugajskim już raz się Pan spotkał na planie.

Od naszego filmu "Przesłuchanie" minęło bardzo dużo czasu. Ponowne spotkanie po latach jest zawsze interesujące.

Mało Pana ostatnio w kinie.
Dostaję dużo różnych propozycji, a z niewielu korzystam. Proszę mi wierzyć, że z ciekawego scenariusza na pewno nie zrezygnuję.

A Ryszard Bugajski mówi, że nie każdego stać na Gajosa.
W jakim sensie?

No, że jest Pan taki wybredny...
Jeżeli wybredny jest ktoś, kto nie przyjmuje miałkich, mało ciekawych propozycji, które nie sprawiają satysfakcji zawodowej - to tak, jestem wybredny.

W każdym zawodzie po latach występuje "zmęczenie materiału". Człowiek się już tyle nagrał, tyle napisał, tyle napracował. Jest coś, co wywołuje tę świeżość aktorską sprzed lat?
Ta świeżość pojawia się wtedy, kiedy jest nadzieja na stworzenie wiarygodnej postaci. Ona jest niezmienna, tylko obrośnięta większym doświadczeniem. Mam więcej możliwości warsztatowych, wiem, jakich narzędzi się używa, żeby postać nie była naiwna. Jak zauważę, że świeżość minęła, zajmę się czymś innym.

Czy przy ostatnich rolach ta świeżość i nadzieja Panu towarzyszyły?

Oczywiście, że tak. Ale może my już za dużo mówimy o mnie?

Ale to chyba nie grzech, kiedy aktor dużo mówi o sobie.

To wielki grzech każdego, kto chodzi i opowiada o sobie za dużo. Aktor ma pracować.

Trzeba to wytłuścić albo... wężykiem, wężykiem, jak mówił Jan Kobuszewski. Mało Pan ma dzisiaj naśladowców w takim sposobie myślenia.
Kiedy byłem młody, mój ojciec powtarzał - za moich czasów to było inaczej, czyli lepiej. I ja się strasznie bałem, żeby kiedyś nie wybrzydzać jak on. Żeby nie narzekać, że to wszystko, co mnie teraz otacza, jest gorsze. Staram się patrzeć na świat, mam nadzieję, dosyć realnie. Nic na to nie poradzimy, że się zmienia. Mam wrażenie, że teraz wszyscy krzyczą: - Patrzcie na mnie, nie zdając sobie sprawy, że to jest siedmiomiliardowy tłum. Każdy chce być na piedestale, więc trzeba by głośno krzyczeć, żeby zwrócić na siebie uwagę. Wydaje mi się, że nie po to tutaj jesteśmy.

Więc po co, spytam naiwnie?
Jesteśmy po to, żeby coś zrobić.

I znowu wężykiem, wężykiem. Czy nadal Pana ulubionym aktorem jest Anthony Hopkins?

Anthony Hopkins ma coś szczególnego w swoim aktorstwie. On gra w taki sposób, jakby wiedział wszystko o istnieniu świata, a mówił nam tylko fragmencik. Z poczuciem, że reszta nie nadaje się do opowiedzenia. Ma taki rodzaj tajemnicy. Mnie to zawsze frapuje w aktorze.

Siedzimy w hotelu Gdynia, na zapleczu Teatru Muzycznego, w którym się odbywają festiwale filmowe. Pewnie wspomnień jest wiele.
Gdyby to miejsce potrafiło opowiadać, powstałoby kilka ciekawych książek.

A jakiś fragmencik na książkę?
To są migawki przeszłości. Ten hol, te tłumy, które na nas czekają. Zawsze było wesoło.

Liczyłam na opowieści w stylu wino, kobiety i śpiew...
Takie historie opiszę, kiedy będę już bardzo stary.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto