Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Grey, czyli dlaczego nie poszłabym z Christianem do łóżka? [recenzja]

Kinga Czernichowska
10 września w księgarniach pojawił się "Grey". Niewtajemniczonym podpowiadamy, że to ta sama książka, dzięki której E.L. James stała się jedną z najbogatszych kobiet na świecie. Tak, to nowe "Pięćdziesiąt twarzy Greya", tyle że widziane oczami Christiana.

Zobacz też: Grey. Wielki romans z perspektywy Christiana

W pierwszym odruchu chciałam pokłonić się przed E.L. James, bo opisanie przez kobietę całej historii z perspektywy mężczyzny musi być niewiarygodnie trudne. Po pierwsze dlatego, że my jesteśmy z Wenus, a mężczyźni z Marsa - tak mówią. Po drugie dlatego, że interpretowanie sposobu myślenia mężczyzny przez kobietę raczej do niczego dobrego nie prowadzi. Zwykle gubimy się we własnych analizach, nadając im drugie dno. Ale z tego jednego powodu byłam zaintrygowana pomysłem autorki, choć fanką serii nie jestem.

Pan Grey i jego samochodziki

Chciałam zostawić za sobą wszystkie uprzedzenia i spróbować zrozumieć bohatera, który ma obsesyjne poczucie kontroli. Poczucie, które według psychologów wiąże się z zaburzeniami osobowości, niejednokrotnie brakiem przekonania o własnej wartości. I rozumiem, że Christian Grey mógł mieć psychiczne problemy, ale po przeczytaniu pierwszej strony zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy naprawdę chcę wiedzieć, co w nim siedzi. Albo co tkwi w głowie autorki.

A książka każe nam się przenieść do podświadomości Christiana Greya. Wiemy, o czym śni, a śni.... o samochodzikach. Trzech małych samochodzikach, z których jeden (zielony) wjeżdża między nogi jego matki.

I teraz pytanie do zagorzałych fanek Greya: naprawdę taki powinien być facet, wyzwalający Waszą seksualność? "Grey" to książka dla kobiet, więc bohater powinien być odzwierciedleniem fantazji czytelniczek. Ale czy faktycznie fantazjujecie o mężczyznach, śniących o włochatych samochodzikach czy raczej może o mężczyznach, którzy z jednej strony przyprą Was do ściany, zatrzymają siłą, jeżeli zechcecie odejść, a z drugiej odsuną krzesło i przepuszczą w drzwiach?

Niestety, jeśli to ma być historia widziana oczami Greya, to nie tylko perspektywa powinna być męska, lecz styl pisania też powinien być męski. Powinno być ostro, pikantnie i wulgarnie. Tymczasem miałam wrażenie, jakby Christian Grey zaczął mówić stylem nieco bardziej już wyzwolonej panny Steele. Brakowało tylko "o święty Barnabo". I dobrze, bo ten zwrot był naprawdę irytujący.

Dobrą książkę lub film poznaje się po tym, że bohaterowie są do granic możliwości wkurzający. Grey jest co najwyżej irytujący. I sztuczny. I jedyne, co trafne, to jego perfekcjonizm i dobre zarządzanie czasem. Jak na biznesmena przystało.

Fenomen "Greya". Nie tylko w literaturze, ale i na dużym ekranie

Nie rozumiem całego tego zachwytu "Pięćdziesięcioma twarzami Greya". A przecież ekranizacja książki z udziałem Jamiego Dornana i Dakoty Johnson pobiła rekord otwarcia w polskich kinach. 834 479 widzów po pierwszym weekendzie wyświetlania filmu na dużym ekranie - ta liczba robi wrażenie dużo bardziej niż to, co na tym ekranie mogliśmy zobaczyć. Bo tak naprawdę niewiele mogliśmy zobaczyć - produkcja ewidentnie była nastawiona na sukces komercyjny, dlatego nie było ograniczenia wiekowego. Nie było zatem również pikanterii i ostrych scen erotycznych. A mimo wszystko kobiety zabierały swoich facetów na Greya, a ci przez cały seans próbowali zrozumieć, co takiego ma w sobie ten cały Grey i dlaczego nie można wspólnie obejrzeć porno. Albo przynajmniej dobrego kina erotycznego.

Dlaczego kobiety wolą Greya od "Nimfomanki" Larsa von Triera albo "Love" Gaspara Noe? Bo "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to film przedstawiający BDSM z subtelnością waniliowego seksu. Tymczasem ani "Love", ani "Nimfomanka" nie miały takiej oglądalności, a powinny. Bo są to filmy, w których nie widać sztuczności. Zarówno Lars von Trier , jak i Gaspar Noe to twórcy kontrowersyjni, nie obawiający się przełamywania schematów.

Apel do kobiet. Chcecie pikanterii? Obejrzyjcie "Grę o tron", "Nimfomankę" albo filmy z cyklu pinku eiga. Chcecie obrazu prawdziwego mężczyzny? Obejrzyjcie serial "Wikingowie" (tam zresztą też znajdziecie scenę rodem z Greya, choć w porównaniu do całej fabuły, to akurat jeden z gorszych momentów). Przeczytajcie książki Irene Cao albo lepiej: Cherise Sinclair. Ale nie zabierajcie do łóżka Christiana Greya. Prawdziwy facet ma poczucie własnej wartości. I nie potrzebuje ani zielonego autka, ani luksusowego samochodu, ani helikoptera.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto