18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Biskupice: „Leszek Ciuka to twarda sztuka”

Dawid Samulski
Leszek Ciuka w wolnych chwilach boksuje do dziś. Dla relaksu i żeby nie wyjść z wprawy
Leszek Ciuka w wolnych chwilach boksuje do dziś. Dla relaksu i żeby nie wyjść z wprawy Fot. Dawid Samulski
Tak o swoim utalentowanym pięściarzu mówił niegdyś słynny papa Stamm

Był srebrnym medalistą mistrzostw Polski, dotarł do ćwierćfinału mistrzostw Europy, terminował w kadrze pod okiem Feliksa Stamma, wielokrotnie dawał się we znaki takim tuzom, jak Kulej czy Drogosz. O wzlotach i upadkach swojej pięknej bokserskiej kariery Leszek Ciuka opowiedział nam w swoim domu w Biskupicach pod Sycowem, dokąd 9 lat temu uciekł z Wrocławia od wielkomiejskiego zgiełku.

Same gwiazdy
– Jak każdy sportowiec, marzyłem o igrzyskach olimpijskich, ale mój szczyt formy przypadł na złote lata polskiego boksu, kiedy to właściwie w każdej kategorii wagowej mieliśmy jakąś gwiazdę. Strasznie ciężko było się przebić do ścisłej czołówki – Leszek Ciuka jednym tchem wymienia nazwiska swoich sławnych kolegów: Jerzy Kulej, Wiesław Rudkowski, Zbigniew Zakrzewski, Jan Kokoszka, Jan Prochoń, Jan Szczepański, Hubert Skrzypczak, Witold Stachurski, Stanisław Dragan czy Lucjan Trela. Jest przekonany, że gdyby ci zawodnicy urodzili się jakieś pół wieku później, to każdy z nich byłby dziś zawodowym mistrzem świata w swojej wadze. Dlaczego? – Zawsze wiedzieli, że w boksie jest najważniejsza głowa, potem nogi, a dopiero na końcu ręce.

W boksie jest najważniejsza głowa, potem nogi, a dopiero na końcu ręce

Lepszy w sparingach
Pół żartem, pół serio przyznaje, że trochę żałuje, iż tę żelazną bokserską zasadę w mig pojął wicemistrz olimpijski i mistrz Europy Wiesław Rudkowski, który dwukrotnie stawał mu na drodze w finałach mistrzostw Polski. Po raz pierwszy w 1967 r. w Łodzi, kiedy to pokonał Ciukę już w ćwierćfinale, a po raz drugi trzy lata później w Opolu, w pojedynku o złoto. Wicemistrz kraju z 1970 r. nigdy nie żywił jednak do niego urazy. – Do końca byliśmy przyjaciółmi – Leszek Ciuka ze łzami w oczach wspomina, zmarłego w lutym 2016 roku, Wiesława Rudkowskiego. Dobrze pamięta ich ostatnią telefoniczną rozmowę. – Podczas sparingów zwykle wygrywałem ja, ale już w ringu dostawałem od niego łupnia – tak sobie miło o tym gawędziliśmy. Jak dziś tłumaczy przyczynę swoich porażek z „mistrzem kontry”? – Całe życie borykałem się z astmą, więc bywały dni, że w ogóle nie mogłem oddychać. O tej tajemnicy wiedzieli tylko nieliczni trenerzy, w tym Feliks Stamm i Michał Szczepan.

Wszędzie zegary
My odkryliśmy drugą z tajemnic. Są nią zegary. Wiszą na ścianach w niemal każdym pokoju i na ganku, część jest pochowana w szufladach, ale najwięcej stoi na półkach. Nie wszystkie działają, gdyż część jest już zwyczajnie niesprawna, a reszcie wysiadły baterie. Ich kolekcjonowanie to druga po boksie słabość Leszka Ciuki. Gdyby ktoś nie wiedział, że domownik uprawiał tę dyscyplinę sportu, mógłby pomyśleć, że gości u emerytowanego zegarmistrza. Dopiero wisząca w rogu karykatura autorstwa Edwarda Ałaszewskiego zdradza nam, że mieszka tu były reprezentant Polski w boksie. Po chwili fakt ten potwierdza zawartość starych kartonów pełnych medali, dyplomów i wycinków prasowych z lat świetności sympatycznego Leszka Ciuki.

Lanie za wyzwiska
Przyszedł na świat 10 września 1945 r. w Buku pod Poznaniem. Do stolicy Dolnego Śląska przeprowadził się rok później. Chodził tam do SP nr 9 przy ul. Pięknej, gdzie los zetknął go z kierownikiem placówki Andrzejem Szantyrem – prowadzącym SKS-y z różnych dyscyplin sportu, w tym także z narciarstwa. – Wspaniały człowiek, który zakrzewił we mnie miłość do sportu, ale i do muzyki, ponieważ prowadził również kółko muzyczne. Przy nim dzieci nie miały prawa się nudzić – wzdycha jego dawny podopieczny. – Szantyr nie miał jednej stopy, ale na stoku był nie do pokonania.
Ciuka z rozrzewnieniem opowiada o nim, mimo że ten szybko wyrzucił go ze szkoły. – Sam sobie jestem winien. Byłem strasznie rudy, czerwony wręcz, pieg na piegu, więc jak koledzy mnie wyzywali, to ja ich lałem. Nie bałem się, nawet tych większych i silniejszych od siebie.

Początki w Pafawagu
Wiele ma również do zawdzięczenia starszemu koledze Mirkowi Bielawskiemu, który skrzyknął 12-osobową podwórkową ferajnę i zaprowadził do klubu Pafawag, gdzie trenerami byli m.in.: Michał Szczepan, Leopold Faska, Wacław Krupiński i Michał Łukasiewicz. Od tej pory Ciuka nie musiał już bić się na ulicy, tylko w sali gimnastycznej lub w ringu, podpatrując ćwiczących obok doświadczonych bokserów, w tym Józefa Grudnia - mistrza olimpijskiego z Tokio (1964 r.). We wrocławskiej Gwardii, gdzie trenował do 1967 r., jego kolegami byli m.in. bracia Zbigniew i Artur Olechowie, Antoni Dąsal, Henryk Załęski, Henryk Witkowski, Waldemar Ziółkowski, Tadeusz Śliwa, Tadeusz Pałys, Ludwik Denderys czy Wiesław Dąbrowski.

Jak pech, to pech
Trener Michał Szczepan od razu dostrzegł w nim wielki talent. – Każdy bokser musi mieć trochę ikry, a ja jej miałem pod dostatkiem – żartuje, pokazując zdjęcie leżącego na deskach Holendra Hermana Schregardusa, pokonanego przez Ciukę w eliminacjach Mistrzostw Europy w Berlinie pod koniec maja 1965 r. W ćwierćfinale potem przegrał, bo miał pecha. Trafił na utytułowanego Litwina Ricardasa Tamulisa.
Pecha miał również rok wcześniej na 36. Mistrzostwach Polski rozgrywanych w Krakowie. Już w pierwszej walce wagi lekkopółśredniej trafił na świeżo upieczonego mistrza olimpijskiego z Tokio Jerzego Kuleja, z którym stoczył „pojedynek na olimpijskim poziomie”, jak pisały wówczas gazety. Tak relacjonował ten pięściarski bój jeden ze sprawozdawców „Przeglądu Sportowego”: „Kulej już od pierwszego gongu zaatakował ciosami w korpus, ale o dziwo nie zrobiły one na przeciwniku najmniejszego wrażenia. W miarę upływu czasu walka przybierała na zaciętości, a Ciuka często kontratakował i celnie trafiał. Dopiero w ostatnim starciu Kulej wzmacnia uderzenie i przełamuje gardę Ciuki. Sędziowie ogłaszają jednogłośne zwycięstwo warszawianina. Brawo zwycięzca, ale i pochwała należy się pokonanemu. Mimo porażki, wrocławianin zasłużył sobie na pełne uznanie, udowadniając, że jest zawodnikiem niezwykle utalentowanym, który ma duże szanse na wywalczenie sobie stałej pozycji w reprezentacji narodowej”.

Bał się tylko raz
W kadrze Ciuka trenował pod okiem Feliksa Stamma, co, jak zapewnia, mobilizowało go do jeszcze cięższej pracy. – Darzył mnie wielką sympatią – mówi o swych relacjach ze słynnym papą, który często z niego żartował: „Ten Ciuka, to twarda sztuka”. Złego słowa nie da powiedzieć o Feliksie Stammie, jak i o jego współpracownikach, którymi byli m.in.: Michał Szczepan, Paweł Szydło, Kazimierz Marzec, czy Henryk Nowara. – Każdy z nich odgrywał w reprezentacji inną rolę – dodaje.
W sumie stoczył 267 walk. Czy kiedyś bał się wyjść na ring? – Tylko raz w życiu, na mistrzostwach Europy klubów gwardyjskich. Przede mną kolega Alojzy Flaszman został ciężko znokautowany przez Rumuna i na moich oczach wynosili go z hali na noszach. Zamurowało mnie. W walce nie byłem już sobą i też przegrałem przez nokaut. Niewiele z tego boju pamiętam, ale mogę powiedzieć jedno – sam nie poddałem się nigdy – podkreśla z dumą w głosie.

Rewanżu nie było
Do „czarodzieja ringu”, czyli Leszka Drogosza, zawsze miał lekki żal, że ten nie przyjechał na rewanż do Wrocławia. – Może bał się. W Kielcach co prawda ze mną wygrał, ale przez półtorej rundy tylko uciekał po ringu. Na koniec podszedł do Szczepana i szepnął mu do ucha: „Ale mnie złapał na wątrobę”.
Wicemistrzostwo Polski Ciuka zdobył już w barwach Błękitnych Kielce - klubu, z którym się związał na 7 lat i wywalczył 4 miejsce w lidze. Andrzej Stawski, Witold Stachurski, Stanisław Łakomiec, Marian Treliński, Marek Kudła, Tadeusz Wątroba, Andrzej Wnuk - to najbardziej znani wówczas koledzy Ciuki z Kielc.

Blaski sławy
Sam też był znany, ale czy aż tak, żeby go ludzie rozpoznawali go na ulicy? – Z knajpy człowiek nie mógł wyjść – uśmiecha się. Czy ktoś próbował go tam zaczepiać? – Zdarzało się... – puszcza oczko i prosi, aby nie ciągnąć tego wątku. – Raz na ulicy musiałem użyć swojej siły i sprytu, kiedy zauważyłem, jak dwóch znanych wrocławskich bandziorów okrada aptekę. Dostali lanie, a ja poszedłem dalej.

Pokora i szacunek
Zwykle unikał jednak takich sytuacji, bo, jak twierdzi, boks nauczył go wielkiej pokory i szacunku dla drugiego człowieka. Po zakończeniu kariery w połowie lat 70. jego życie toczyło się różnie. Imał się rozmaitych zajęć, nie stronił od ciężkiej pracy fizycznej, grywał też epizody w filmach. Najbardziej znany jest z roli „Rudego” Michty, członka bandy złodziei samochodów w „Sezonie na leszcza”.
Raz był na wozie, a raz pod nim, jak to w życiu. – Kto wie, czy pod tym wozem bym nie pozostał, gdyby nie to, że zawsze mogłem liczyć na wsparcie mej ukochanej – przytula do siebie swą żonę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto