Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z Breslau i z Wrocławia – o trudnych i skomplikowanych losach członków dawnej Polonii wrocławskiej opowiada Ewa Skrzwanek

Hanna Wieczorek-Ferens
Hanna Wieczorek-Ferens
Na zdjęciu z 2010 roku widzimy Elżbietę Neumann rozmawiającą z nieżyjącym już Rudolfem Tauerem
Na zdjęciu z 2010 roku widzimy Elżbietę Neumann rozmawiającą z nieżyjącym już Rudolfem Tauerem Michał Pawlik
6 marca 1938 roku w berlińskim Theater des Volkes odbył się I Kongres Polaków w Niemczech . Przybyli nań Polacy ze Śląska Opolskiego, z Krajny, Babimojs­kiego, Kaszub, Warmii, Ziemi Malborskiej, Mazur, Ziem Połabskich, Westfalii i Nadrenii. Nie zabrakło na nim dawnej Polonii wrocławskiej. O Polakach mieszkających w Breslau, do których „przyszła Polska”, rozmawiam z Ewą Skrzywanek, wrocławską historyczką, która od lat kultywuje pamięć dawnej Polonii wrocławskiej.

Żyje już tylko jedna przedstawicielka dawnej Polonii wrocławskiej...
... tak, pani Elżbieta Neumann i jest już bardzo wiekową damą, więc nie udziela już wywiadów. Losy pani Elżbiety były skomplikowane, podobnie, jak losy innych przedstawicieli dawnej Polonii wrocławskiej. W czasie Festung Breslau, w styczniu 1945 roku, tak jak większość wrocławian musiała wraz z rodziną opuścić miasto, jej pociąg dotarł do Dzierżoniowa i tam się zatrzymał. W Dzierżoniowie mieszkali jej krewni, została tam więc na dłużej i zamieszkała po wojnie. Jednak często przyjeżdżała do Wrocławia, gdzie w Towarzystwie Miłośników Wrocławia mogła się spotykać z innymi „Polonusami”. Mieliśmy wszyscy to szczęście, i nauczyciele i bardzo wielu uczniów, że spotykała się także nami, mogliśmy więc słuchać jej opowieści. Szczególnie tych dotyczących I Kongresu Polaków w Niemczech, w którym to mała wówczas Elżunia wraz ze swoją mamą w niezwykle podniosłej atmosferze pojechała z bardzo liczną grupą członków Związku Polaków w Niemczech do Berlina. Sama nie brała udziału w Kongresie, ale wspominała to niezwykłe wydarzenie.

Pani Elżbieta nie wróciła do Wrocławia, ale została tu znaczna grupa przedwojennej Polonii.

Tak, był to i pan Alojzy Jarych, i oczywiście pan Rudolf Tauer, pani Irena Pyrek z domu Strauss. A tutaj zatrzymam się na dłużej, ponieważ jest to wyjątkowo ciekawa historia. Ojciec pani Ireny, mecenas Ernest Strauss ożenił się ze wspaniałą Polką Ludwiką Koszutską pochodzącą z Poznańskiego. Wszystko zaczęło się od nauki języka polskiego. Państwo Straussowie mieszkali w pięknej willi przy ulicy Kasztanowej. Oczywiście, uczył się polskiego także dlatego, że jako adwokat miał polskich klientów. Byli to Polacy, między innymi także studenci, polskie organizacje, szykanowane przez władze niemieckie. Państwo Straussowie pozostali we Wrocławiu po wojnie, a mecenas poprosił o polskie obywatelstwo i je dostał. Do końca życia mieszkał w willi przy ulicy Kasztanowej. Myślę, że historia tej wyjątkowej rodziny to opowieść, która spina klamrą Breslau i Wrocław. A Polaków z Breslau było jeszcze wielu. Choćby Franciszek Juszczak przewodniczący wrocławskiego oddziału Związku Polaków Niemczech, który nie tylko mieszkał po wojnie we Wrocławiu, ale stał na czele cechu rzemiosł. Pani Anna Jasińska, która mieszkała ze swoją siostrzenicą Anną Zarembowicz matką Władka, ostatniego drużynowego ZHP w Niemczech.
Możemy już głośno powiedzieć, że nie było to słodkie życie. W gazecie, bodaj z 1946 roku, znalazłam opowieść, jak to wójt pewnej wsi trzykrotnie usiłował wysłać transportem do Niemiec „autochtonkę” spod Wrocławia. Ta za każdym razem wracała, ale jej dom i gospodarstwo było już ograbione przez wójta i sąsiadów!
Po 1945 roku część z nich była bardzo mocno szykanowana. Pani Alicja Zawisza, która zbierała wspomnienia i pomagała dawnej Polonii wrocławskiej, opowiadała, że kiedy przyszła do niej duża, dość okrągłych kształtów kobieta i powiedziała: To ty jesteś ta Polka, które pomaga właśnie nam – Polakom z Breslau? Pani Zawisza potwierdziła: „Tak, to ja”. To czy możesz i nam pomóc? Bo, jak się okazało, ona i jej rodzina nie mieli warunków do życia.

Jak to nie mieli warunków do życia?

Ci przedwojenni Polacy w powojennym Wrocławiu często nie mieli żadnych emerytur, a wielu było zbyt wiekowych, by pracować. Na przykład pani Anna Jasińska była na utrzymaniu swojej siostrzenicy Anny Zarem­bowicz, która na szczęście miała pracę. Pani Jasińskiej, rocznik 1867, nie przyznano po wojnie żadnej emerytury, dopiero po śmierci w 1957 r. przyznano jej medale i doceniono zasługi. Tak więc Alicja Zawisza stała się ich opiekunką, załatwiała im zapomogi, emerytury, a co najważniejsze, dbała o przechowanie pamięci o dawnej Polonii wrocławskiej.
Dlaczego dawnej Polonii wrocławskiej tak trudno się żyło w Polsce, na którą tak przecież czekali?
Wielu z nich mówiło słabo po polsku, większość miała bardzo mocny, niemiecki akcent, często nosili niemieckie nazwiska lub imiona. Przybysze z Polski Centralnej czy Kresów uważali ich więc za Niemców. Franciszek Juszczak, który zaraz po przejęciu władzy przez Polaków we Wrocławiu, zgłosił do pracy u prezydenta Drobnera miał ogromne problemy z tego właśnie powodu. Poprosił więc dawnego pracownika konsulatu polskiego w Breslau, pana Edwarda Endera o wystawienie zaświadczenia i to zaświadczenie nosił stale ze sobą. Przydawało się. Kiedy zatrzymywała go milicja. Okazywał je, na dowód, że jest Polakiem. Znam wiele opowieści przedwojennej Polonii, o tym jak w pracy, właśnie za swój akcent, byli wyzywani od Niemców i kazano im się wynosić, wracać do Niemiec, bo tam jest ich miejsce. Kończyło się to nawet sądami koleżeńskimi, które rozstrzygały sprawy oczywiście na korzyść pokrzywdzonego „Polonusa”. Niestety wielu z nich nie wytrzymało tej presji, mimo że tak bardzo czekali na Polskę, czekali na to, że ich Wrocław będzie polski i robili wszystko, by tak się stało- wyjeżdżali do Niemiec.

Wszystko, czyli?

Och, długo można wyliczać. Dawna Polonia wrocławska gromadziła się w różnych polonijnych towarzystwach, wysyłała swoje dzieci do polskiej szkoły i drużyny harcerskiej. Chodziła do polskiego kościoła, uczestniczyła w imprezach organizowanych w Domu Polskim. I zapewniam, że to wcale nie było łatwe i proste, ponieważ narażali się na represje niemieckie.

Trudno było być Polakiem w przedwojennym Wrocławiu?

Jeszcze w połowie XIX wieku Ignacy Kraszewski mówił o Wrocławiu, że to jest „półpolskie miasto”. Sprawa się skomplikowała po I wojnie światowej, powstaniu niepodległej Polski i plebiscycie śląskim. Wtedy Wrocław ogarnęła fala nastrojów antypolskich, mnożą się napady na Polaków, ich szykanowanie i represjonowanie, a w końcu bojówki demolują Konsulat Polski, Polską Szkołę i Bibliotekę w 1920 r. Do tego wrocławska Polonia się zmniejsza, wielu jej członków, jak to ówcześnie mówiono, „optuje za Polską” i wyjeżdża na stałe z Wrocławia, choćby do Wielkopolski.

To może kilka liczb?

Mówi się, że przed I wojną światową na całym Dolnym Śląsku Polaków było 15-20 tysięcy. Po 1918 roku liczy się, że między 3000, a 5000, ale znowu to są tylko szacunki. Takich, którzy mocno się angażowali w życie polonijne, było niewielu. Początkowo może dwa, może trzy tysiące, a przed wybuchem II wojny, w 1939 roku, już zaledwie około 500 osób. Stało się tak, ponieważ po dojściu Hitlera do władzy antypolskie szykany się nasiliły. Nie można było mówić po polsku na ulicach Wrocławia, harcerze nie mogli publicznie nosić mundurków. Początkowo ukrywali je pod płaszczami, a później przebierali się w nie tuż przed zbiórką w Domu Polskim. Ci, którzy odważyli się pokazać w harcerskim mundurze bywali ofiarami brutalnego pobicia. Polacy bali się i trudno się im dziwić. Na przykład zauważono, że jacyś panowie fotografują osoby wychodzące z polskich mszy w kościółku św. Marcina. A do tego wszyscy czuli, że zbliża się wojna.

Spodziewali się więc, że represje się nasilą...

... nie tylko. Wielu „Polonusów” było weteranami I wojny światowej. Wojna oznaczała, że zostaną powołani do wojska, a odmowa służby wojskowej równoznaczna była co najmniej z więzieniem, obobozem jeśli nie śmiercią. To prawda, byli Polakami, ale także obywatelami Niemiec, więc obowiązywało ich niemieckie prawo. Rudolf Tauer opowiadał na spotkaniach z młodzieżą, ale też w filmie „Breslau Rudolfa Tauera”, że udało mu się ukrywać przed wojskiem przez dużą część wojny. Jednak w końcu został wcielony jako szesnastolatek do oddziałów Volks­stur­mu. I tylko się modlił, żeby nikogo nie zabić, to było dla niego straszną traumą. Franciszek Juszczak był inwalidą wojennym, został ranny w czasie I wojny światowej. W 1939 roku ukrywał się w sanatoriach, by nie zostać aresztowanym za działalność w polskich organizacjach. Pierwszego września został aresztowany, przewieziony do Wrocławia i oddany gestapo. W końcu został zwolniono go, ale musiał się regularnie meldować na policji, był jeszcze kilkakrotnie aresztowany, ale przetrwał wojnę. Tak więc te losy były szalenie trudne.

Nie wszyscy wojnę przeżyli. Władek Zarembowicz, ostatni drużynowy polskiej drużyny harcerskiej w Breslau im. Bolesława Chrobrego, zmarł w obozie koncentracyjnym w Mauthausen.

W 1939 roku wielu Polaków zostało aresztowanych, wielu wysłano do obozów koncentracyjnych. Niektórzy, w tych obozach zostali zamordowani „za zdradę ojczyzny”. Mówimy oczywiście o niemieckiej ojczyźnie. A jednak wielu z tych, którzy wojnę przeżyli i powrócili do Wrocławia, czuło się tak obco w polskim mieście, było tak rozgoryczonych, że w końcu decydowało się na wyjazd do Niemiec. I wiem, że tam w Niemczech było im też trudno, tęsknili za swoim ukochanym miastem.

Dobrze, że chociaż wiemy tak dużo o dawnej Polonii wrocławskiej.

Kiedy tak naprawdę niewiele wiemy o dawnej Polonii wrocławskiej. Gdyby nie książka Alicji Zawiszy „Do nich przyszła Polska”, wiedzielibyśmy jeszcze mniej. Mamy szczątkowe informacje i myślę, że historyków czeka jeszcze zbadanie archiwaliów nie tylko we Wrocławiu i Berlinie, ale w wielu innych miejscach. Bo przecież nie wszyscy wrocławianie, którzy nosili swojsko brzmiące nazwiska byli Polakami. Wielu Polaków nosiło niemieckie nazwiska, bo urodzili się w polsko-niemieckich małżeństwach. Trzeba pamiętać, że to głównie Polki wychodziły za mąż za Niemców. Interesujące, że mężowie tych pań, oczywiście nie we wszystkich przypadkach, nie mieli nic przeciwko temu, by uczyły one dzieci języka polskiego. Bo to była rola kobiet i matek – uczenie języka, pacierza, przygotowanie do sakramentów: komunii, bierzmowania. I kiedy Polki szły na spotkania do Domu Polskiego, często zabierały ze sobą mężów. Ojciec pani Elżbiety Neumann, pan Schmidt, podczas takich uroczystości był kelnerem i obsługiwał całe towarzystwo.

To faktycznie odbiega od powszechnie obowiązujących stereotypów.

Z opowieści pana Tauera wiemy, że jego ojciec był wzywany na policję, ponieważ pozwalał synowi jeździć na obozy harcerskie do Polski. Tauera seniora pytano: jakim prawem niemieckie dziecko jedzie do Polski! A on odpowiadał wtedy, że jego syn jedzie na ten obóz, ponieważ jego matka jest Polką i powinien poznać również kulturę i historię ojczyzny matki.

Od lat kultywuje Pani pamięć o dawnej Polonii wrocławskiej. Dlaczego to jest takie ważne?

To byli niezwykle bohaterscy ludzie. Prości, bo Anna Jasińska była zwykłą praczką, a Franciszek Juszczak był krawcem – rzemieślnikiem i tak było z wieloma innymi. Przy tym jednak ci ludzie ogromnie kochali swoją ojczyznę i w tej miłości do Polski wychowywali swoje dzieci i umieli wszystko tak zorganizować, by życie polonijne we Wrocławiu kwitło. Myślę, że warto przytoczyć słowa, które zapisał ksiądz Józef Sikora po ostatniej mszy polskiej w kościele św. Marcina, która odbyła się 17 września 1939 roku, kiedy to po raz ostatni odśpiewano „Boże coś Polskę”. Ksiądz Sikora wówczas zanotował: „Siłę słuszności mamy i siłą tej słuszności wytrwamy i wygramy”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto