Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tadeusz Kurtyka czyli Henryk Worcell - Kelner, pisarz, agent

Katarzyna Kaczorowska
Lubiany i szanowany starszy pan. Na zawsze kojarzony z filmem "Zaklęte rewiry". Piszemy o Henryku Worcellu - byłym prezesie wrocławskiego oddziału Związku Literatów Polskich i tajnym współpracowniku najpierw UB, a potem ...

Lubiany i szanowany starszy pan. Na zawsze kojarzony z filmem "Zaklęte rewiry". Piszemy o Henryku Worcellu - byłym prezesie wrocławskiego oddziału Związku Literatów Polskich i tajnym współpracowniku najpierw UB, a potem SB.

Stary Pancer, z rękami w kieszeniach spodni, stał oparty o biurko. Krótkie nogi założone jedna na drugą, dolna warga wysunięta, oczka zmrużone i patrzące tak samo jak o godzinie dwunastej spośród kolorowych wstęg i baloników koło drzwi kuchennych.

Romek stanął przed nim w postawie na baczność.
- Proszę bardzo? - i w tej samej chwili spostrzegł, że stary jest pijany.
Potem już nic nie widział. Czuł tylko tępe, ordynarne uderzenia w nos, w policzki, w głowę i słyszał wciąż jedno i to samo pytanie: "Dlaczegoś nie przyniósł! dlaczego! a dlaczego?!". Ktoś - zdawało mu się, że pan Albin - objął go za plecy i pchnął w kierunku sali:
- Uciekaj, uciekaj!

Tadek Kurtyka z Woli Radłowskiej niedaleko Tarnowa ruszył do Krakowa. Miał 16 lat, kiedy zaczął pracę pomywacza w luksusowym Grand Hotelu w Krakowie. Młodego kelnera czytającego w przerwach "Sonatę Kreutzerowską" Tołstoja zauważył Michał Choromański, jedna z czołowych postaci przedwojennego życia literackiego. Kiedy dowiedział się, że kelner nie tylko czyta, ale i pisze pamiętnik, zaczął zachęcać go do nauki i literatury. I wymyślił mu pseudonim - Henryk Worcell.

Rok 1936 przewrócił życie Tadka do góry nogami. "Zaklęte rewiry" rzuciły krytykę na kolana, a były już kelner przeniósł się do Zakopanego, gdzie zaprzyjaźnił się między innymi z Marią Kasprowiczową. Wojna zmieniła wszystko.

W 1945 roku pisarz wrócił z robót przymusowych w Niemczech. Na krótko pojawił się w Zakopanem. Tam też ożenił się z Antoniną, którą pieszczotliwie nazywał Tonieczką i razem wyjechali na zachód kraju. Pisał, pracował w gospodzie wiejskiej, bibliotece, jakoś wiążąc koniec z końcem. Opowiadaniami, w których opisywał ówczesne stosunki na wsi, naraził się komuś tak bardzo, że pobity stracił oko.

W 1949 roku referent Henryk Głowacz, funkcjonariusz Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Bystrzycy Kłodzkiej, wykorzystując donosy, zarzucił Worcellowi między innymi rozsiewanie plotek wrogich nowemu państwu. Worcell zaprzeczył, ale, zastraszony przez ubeka, w 1949 roku podpisał zobowiązanie o współpracy i przyjął pseudonim Konar.

W 1955 roku pisarz, deklarujący się jako marksista-katolik, zdecydował się wstąpić do PZPR. W tym samym roku został "wyeliminowany z czynnej sieci jako jednostka nie nadająca się do dalszej współpracy po zagadnieniu wiejskim". Następną przyczyną wyeliminowania był fakt jego wstąpienia do PZPR. Rok później, po wydarzeniach 1956 roku, Worcell legitymację partyjną rzucił i przeniósł się z rodziną do Wrocławia, gdzie skupił się na pracy pisarskiej.

W sierpniu 1964 roku do naczelnika Wydziału III Służby Bezpieczeństwa Komendy Wojewódzkiej MO trafiła prośba o zgodę na ponowne zwerbowanie Henryka Worcella. W charakterystyce kpt. Zygmunt Jakubiszyn napisał: "W środowisku literatów wrocławskich cieszy się on autorytetem i jest lubiany przez wszystkich, ze swoimi poglądami postępowymi nie ukrywa się. Nigdzie nie pracuje, a utrzymuje się tylko z wydawnictw, żona jego pracuje jako stróż jednej z instytucji na terenie Wrocławia. On sam otrzymuje stypendium z CRZZ. Warunki materialne ma bardzo słabe, a to z uwagi, że ma bardzo niskie dochody finansowe, na utrzymaniu czworo dzieci".

Już we wrześniu kpt. Jakubiszyn odnotował, iż Worcell zgodził się, że SB musi mieć informacje o osobach podejrzanych o wrogą działalność. Początkowo w swoich raportach podkreślał lojalność kolegów wobec państwa ludowego. Przełom nastąpił w październiku 1965 roku, kiedy Worcell zaczął podejrzewać znajomych z redakcji "Odry", że są rzeczy, o których nie chcą z nim rozmawiać.

Bolały go stypendia przyznawane innym, częste wyjazdy zagraniczne, a już szczególnie dotknęło go, kiedy w 1966 roku na zebraniu wrocławskiego oddziału ZLP wysunięto jego kandydaturę do Nagrody Państwowej, ale uznano, że wystarczy mu Nagroda Odra, a związek do Nagrody Państwowej zgłosił Tymoteusza Karpowicza.

W 1968 roku Worcell został prezesem wrocławskiego oddziału ZLP. Był nim przez trzy lata. SB informował o przyznawanych stypendiach, kto stara się o wyjazd zagraniczny, często też te starania negatywnie komentował, przekazał ręcznie spisaną listę z nazwiskami, adresami, telefonami, czasem też z krótką charakterystyką twórców skupionych wokół Koła Młodych przy ZLP.

Z tej grupy szczególnie irytowali go Janusz Styczeń i Rafał Wojaczek. O tym drugim donosił: "Ten uzdolniony poeta zachowuje się zupełnie po chuligańsku, jest notorycznym pijakiem i po pijanemu kaleczy ludzi rzucając w nich szklankami lub popielniczkami (…)". Konar apelował, by władze wreszcie znalazły sposób "ukrócenia samowoli tego niebezpiecznego faceta". Dwa miesiące później tej samowoli nikt nie musiał ukrócać - Wojaczek popełnił samobójstwo.

O zakończeniu współpracy zdecydowała bezpieka. W 1973 roku uznano, że narastające problemy Worcella w życiu osobistym, między innymi związane z nadużywaniem alkoholu i wynikającą z tego kontrolą ze strony jego żony, są zbyt uciążliwe.

Pisarz zmarł w 1982 roku. Jeszcze w styczniu tamtego roku telewizja wyemitowała jego wypowiedź popierającą wprowadzenie stanu wojennego. W "nagrodę" do pisarza przyszedł list z "internatu" w Grodkowie, w którym wrocławscy działacze Solidarności złożyli mu ironiczne gratulacje. Worcell bardzo to przeżył. Gdzie mógł, tam tłumaczył, że z długiej wypowiedzi wycięto jego wątpliwości wobec następstw 13 grudnia.

W 2005 roku wrocławski pisarz Stanisław Srokowski napisał we wspomnieniu o nim: "I oto zabrakło nam tego starszego, o uważnym, dociekliwym spojrzeniu pana, którego można było spotkać na Świdnickiej lub w Klubie Związków Twórczych i podjąć z nim rozmowę o życiu i literaturze. (...) Pozostały po nim dzienniki i pamiętniki. Szkoda, że żaden wydawca nie spieszy się, by je wydać. Byłby to barwny i żywy obraz lat 1964-1982. W oryginalnej wersji mogłyby wywołać burzliwe i namiętne spory o tamtych czasach".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto