Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oblężenie Wrocławia 1945 rok. Miasto ginie powoli. Kwartał po kwartale, kamienica po kamienicy, piętro po piętrze

Hanna Wieczorek-Ferens
Hanna Wieczorek-Ferens
Pierwszego kwietnia 1945 roku tragicznie zapisał się w dziejach Wrocławia. Tego dnia Armia Czerwona, od lutego oblegająca Festung Breslau, dokonała wielkiego nalotu na miasto, do historii przeszedł on jako nalot wielkanocny. O walkach w mieście opowiada wrocławski historyk wojskowości prof. Jerzy Maroń. Przy okazji pokazujemy, jak wyglądał zniszczony Wrocław w latach 1945-1948.

Minęła właśnie kolejna rocznica nalotu wielkanocnego, jednego z najtragiczniejszych wydarzeń w historii miasta. Część historyków uważa, że spowodował on burzę ogniową...

...jest to prawdopodobne, takie zjawiska już wówczas występowały. Choć trzeba sobie powiedzieć, że Armia Czerwona nie miała takich środków jak Alianci. Efektem, alianckich strategicznych bombardowań miast niemieckich były burze ogniowe, ba brakowało nawet tlenu! To były naloty rzędu tysiąca-tysiąca dwustu samolotów w nocy i w dzień. Hamburg i Brema zostały wręcz zdruzgotane. Tam zresztą specjalnie używano nie tylko bomb burzących, ale też zapalających łącznie ze zbiornikami z benzyną, żeby miasta lepiej się paliły. Nalot wielkanocny, przy tych środkach, które posiadali Rosjanie, był znacznie skromniejszy. Co tu dużo mówić, oni po prostu nie mieli odpowiedniego sprzętu. Podstawowe były samoloty P2, mieli też trochę bombowców z dostaw Lend-Leasu, które w kategoriach anglo-amerykańskich były traktowane jako średnie samoloty, a u Rosjan, jako samoloty długiego zasięgu. Różnica była więc zasadnicza. Wracając do nalotu z 1 kwietnia 1945 roku, jak najbardziej mogła powstać burza ogniowa, zwłaszcza w zwartej zabudowie Śródmieścia i Starego Miasta. To zresztą możemy obserwować do dzisiaj, myślę o plombach i wręcz całej zabudowie niektórych ulic na Starówce. Konkretnie chodzi mi o ulicę Szewską, gdzie nagle mamy wręcz osiedlową zabudowę, podobnie jak w rejonie Wzgórza Polskiego. Tutaj nasi powojenni urbaniści trochę pobłądzili, ponieważ powinno się odbudować te okolice nawiązując do przedwojennej zwartej zabudowy, tak, jak zrobiono to na Nowym Targu według projektu wrocławskiego architekta Natusiewicza.

Nalot wielkanocny został szczegółowo opisany, także we wspomnieniach cywilów, którzy go przeżyli. Dziś traktujemy go jako element walki o miasto. Czym się różni walka w mieście od zwykłych starć na polu walki?

Od razu trzeba wyjaśnić terminologię. Walki o miasto to oblężenie i zdobywanie murów miejskich, tak jak to miało miejsce w historii do II wojny światowej. Natomiast walki w mieście...

...to zdobywanie kamienicy po kamienicy.

Domu po domu, piętra po piętrze. Jak już mówiłem, do II wojny światowej rzadko toczono walki w mieście, aczkolwiek już wcześniej miały miejsce takie przypadki. Najstarszy znany przykład walk w mieście miał miejsce w czasach antycznych, konkretnie w roku 272 roku przed naszą erą. Toczył je Pyrrus, ten od pyrrusowego zwycięstwa, na ulicach miasta Argos. Piękny ich opis możemy znaleźć u Plutarcha w „Żywocie Pyrrusa”. Efektem tych walk była śmierć Pyrrusa, który po prostu dostał cegłą w głowę i tak skończyła się ta jego swoista epopeja, a cały konflikt zakończył się klęską Epirotów.

No dobrze, ale co takiego specyficznego jest w walkach w mieście?

Miasto z racji swojego materialnego charakteru, wąskich dosyć ściśle zabudowanych ulic, z wysokimi domami, tworzyło coś w rodzaju sztucznych gór z kanionami. Po wojnie używano nawet takiego określenia, że to jest swoista walka w górach ze sztucznymi kanionami, które, co tu dużo mówić ograniczały możliwości działających wojsk atakujących miasto. Żołnierze musieli się poruszać wzdłuż tych ulic i na głowy sypały im się cegły, dachówki i tak dalej. Najbardziej spektakularnym przykładem sprzed II wojny światowej walk w mieście jest oczywiście Saragossa w okresie wojen napoleońskich.

O ile pamiętam Polacy brali udział w zdobywaniu Saragossy.

Tak, kiedy się czyta polskie relacje z Saragossy, to z jednej strony uderza przerażający charakter tych walk, a z drugiej strony fakt, że w gruncie rzeczy pewne rozwiązania stosowane zarówno przez obrońców, jak i atakujących, nie zmieniły się od lat 1808-1809. Oczywiście z wyjątkiem broni, wydawałoby się niewyobrażalnie prymitywniejszej od tej używanej we Wrocławiu w 1945 roku czy nieco wcześniej w Stalingradzie. Okazuje się, że nadal była to walka o piętra, rzucanie ręcznych granatów, obrońcy poruszający się bez butów po dachach... Wszystko to było już w Saragossie. Plus koszmarne, ale to naprawdę koszmarne straty wśród ludności cywilnej. Procentowo porównywalne, a może nawet wyższe, do strat ludności cywilnej w powstaniu warszawskim. Saragossa została unieśmiertelniona w Popiołach Żeromskiego. Pamięta pani Krzysztofa Cedro składającego relację z tych walk? Żeromski wykorzystał opublikowane polskie pamiętniki z okresu wojen napoleońskich, Wydarzenia w Saragossie opisał więc bardzo plastycznie i realistycznie. I mamy w tym opisie wszystko to, co później wypracowano w czasie II wojny światowej: grupy szturmowe, saperów. Inna jest broń, ale te same procedury.

Mówi Pan, że w czasie II wojny światowej opracowywano specjalne procedury walk mieście, nie było żadnych wcześniejszych podręczników?

Pierwsza instrukcja pojawiła się już w XIX wieku, co prawda nie podstawie doświadczeń hiszpańskich, ponieważ był to dokument francuski. Dlatego jego podstawą były walki w Algierii w latach 30. i 40. XIX wieku. Proszę pamiętać, że dzielnice arabskie, w Algierze to się nazywało kasba, były to bardzo wąskie, kręte uliczki i stosunkowo wysokie domy. W 1847 roku wyszła instrukcja walk na ulicach i budynkach, napisana przez marszałka Aimable Pélissier. On właśnie doprowadził do zdobycia Algieru.

No dobrze, to jakie są te zasady rządzące walkami w mieście?

Zacznijmy od wypalania budynków narożnych, zarówno przez obrońców, jak i atakujących. Chodzi o to, że raz wypalony budynek później się nie pali, bo nie ma pożywki dla ognia. I rzeczywiście zdobywa się kwartał po kwartale miasta. Przy tym walczące oddziały są rozdrobnione, zarówno po stronie atakujących, jak i broniących się. W zasadzie więc nie istnieje dowodzenie przez dowódców wyższego szczebla, szczególnie w porównaniu do tego co jest w polu. W mieście walczy się plutonami liczącymi 30-40 osób, kompaniami, powiedzmy po 100 ludzi i to wszystko organizowane jest na tak niskim szczeblu dowodzenia. Tworzy się więc mieszane struktury nazywane grupami w mniejszej skali lub oddziałami szturmowymi w większej. W II wojnie światowej doszły do tego oddziały żołnierzy z miotaczami ognia po jednej i po drugie stronie. Jak widać, oprócz używanej broni, nic się nie zmieniło.

Mamy Saragossę, zdobywanie Algieru, a potem od razu II wojnę światową. Skąd taki przeskok?

Ponieważ w I wojnie światowej w wielkich miastach praktycznie nie walczono. Pewne symptomy pojawiają się po I wojnie światowej, ale nie w postaci walk regularnych oddziałów, a rewolt. Na przykład próby rewolty komunistycznej w Hamburgu. I trzeba od razu powiedzieć, że jednym z pierwszych ludzi na świecie, który zanalizował, opisał i pomieścił pewne wskazówki dotyczące walk w mieście był Stefan Rowecki, późniejszy komendant Armii Krajowej. On właśnie opublikował pracę „Walki uliczne”, nie walki w mieście, bo tego pojęcia jeszcze nie było, która zdobyła pewien rozgłos, przetłumaczyli ją Rosjanie. Rowecki analizował walki wewnętrzne w czasie rewolucji w Niemczech. Drugim takim niesłychanie ważnym, normatywnym już dokumentem, była polska instrukcja walk na terenach górniczych i przemysłowych. Nie dotyczyła ona bezpośrednio walk w mieście tylko tematu pobocznego. Nie wykorzystano jej w czasie II wojny światowej, bo jak wiadomo strona polska w zasadzie nie broniła Górnego Śląska, nie mniej jednak obserwacje tam zawarte były niezwykle trafne.

Końcówka II wojny światowej pokazała, że walki w mieście są stałym już elementem wojny?

W pewnym stopniu już kampania polska 1939 roku. Myślę tu przede wszystkim o obronie Warszawy, w mniejszym stopniu Gdyni, chociaż w stolicy walczono przede wszystkim na obrzeżach. W samej Warszawie poza próbą zdobycia przez Niemców miasta z marszu, walk nie było. Atak niemieckiej dywizji pancernej na Warszawę zatrzymała kompania polskiej piechoty. Mówiąc krótko chłopcy podpalili terpentynę na Ochocie i niemieckie czołgi nie przejechały.

Takie walki zawsze prowadzą do wyniszczenia miasta?

Tak, socjologowie i geografowie miasta, angielscy, w ostatnich latach ukuli określenie nawiązujące do tych pojęć ludobójstwo (genocide) – urbicide czyli miastobójstwo, zabijanie, mordowanie miasta. I jako przykłady podają również strategiczne naloty alianckie na Niemcy w czasie II wojny światowej, to już oczywiście nie są walki w mieście, jako przykłady urbicide.

Czy współczesne armie są przygotowane do walk w mieście?

Oczywiście! Paradoks polega na tym, że NATO i Układ Warszawski, czyli te wrogie sojusze militarne, przypomniały sobie o nich dopiero 30 lat po II wojnie światowej. Do połowy lat 70. nie rozważano bowiem problemu walk w mieście…

...dlaczego?

Bo do zdobywania miast były przeznaczone były nuklearki. Czyli bronisz się, to leci nukelarka i nie ma już walk, bo nic zostaje. W końcu do tych tępych wojskowych łbów…

Widzę, że będzie ostro!

Bo tak trzeba to powiedzieć! Zakute łby i to po obu stronach, bo oni się niczym nie różnili. Czy Jankesi, czy Sowieci, tak myśleli tak samo. Ale widocznie powoli zaczęło do nich docierać, że wojna jądrowa to bezsens. Na dodatek Amerykanie na nowo odkryli walki w mieście w czasie wojny w Wietnamie, zwłaszcza podczas ofensywy Tet. Wtedy toczyły się walki w Hue, starej stolicy Wietnamu Południowego oraz w Sajgonie. I proszę sobie wyobrazić, że Amerykanie nagle stwierdzili, że ich regulaminy walk w mieście są z czasów II wojny światowej! Sięgali więc do dokumentów opracowanych w połowie lat 40. XX wieku, przed lądowaniem w Europie. To spowodowało, że zaczęto zupełnie inaczej podchodzić do tego problemu. Powstały najpierw analizy struktury urbanistycznej Europy czyli przyszłego teatru działań wojennych, potem wprowadzono te zmiany do regulaminów, które z pewnymi modyfikacjami obowiązują do dzisiaj w armii amerykańskiej. Korzystano z nich na przykład w czasie okupacji Iraku, myślę tu o walkach o Falu­dżę. Dziś walki w mieście są inaczej postrzegane, bo na skutek eksplozji urbanistycznej na świecie, pojawiły się gigantyczne aglomeracje, nieporównywalne z przedwojennymi konurbacjami. Także w Trzecim Świecie, przecież w Kairze mieszka 30 milionów ludzi. W związku z tym są te regulaminy niesłychanie rozbudowane, bardzo ciekawe zresztą.

A co ciekawego może być w wojskowym regulaminie?

Mamy na przykład całe duże fragmenty poświęcone temu, jak postępować z ludnością cywilną. Jak selekcjonować cywilów, żeby nie wywoływać wrogich reakcji. Dowódcy powinni mieć szerokie kompetencje, ponieważ muszą uwzględniać aspekty niemal kulturoznawcze i socjologiczne. Ale to tylko teoria, ponieważ tak naprawdę, kiedy popatrzymy, jak Amerykanie zdobywali Faludżę, to się okaże, że nic nie zmieniło od czasów Saragossy. Są tylko nowsze odmiany artylerii 155 mm, a żołnierze masowo wyposażeni są w broń samoczynną. Jednak nadal najlepszym szperaczem w mieście jest granat…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto