Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mamed Chalidow: Spuściłem "Pudzianowi" łomot [rozmowa naszemiasto.pl]

Mariola Szczyrba
Mamed Chalidow
Mamed Chalidow ANDRZEJ BANAS / GAZETA KRAKOWSKA
- Sam nie byłbym w stanie nic osiągnąć. Jest Bóg, żona i wiele innych osób, dzięki którym zwyciężam - mówi Mamed Chalidow, mistrz KSW. Rozmawiamy z nim m.in. o tym, komu będzie kibicował podczas gali w Poznaniu, islamie i łzach "Pudziana".

Mamed Chalidow, mistrz mieszanych sztuk walki (MMA), który przyciąga na gale KSW tłumy fanów. W 1994 roku po wybuchu wojny z Rosją jego rodzina musiała uciekać z Czeczenii. Trzy lata później Mamed przyjechał do Polski i rozpoczął studia na uniwersytecie w Olsztynie. Tu zaczął trenować w klubie Arrachion. Po kilku latach ciężkiej pracy został mistrzem MMA. Jak sam mówi, dobre zarobki zaczęły się dopiero 4-5 lat temu, wcześniej "trzeba było do tego interesu dokładać". Ma dwóch synów i żonę Ewę. Jest muzułmaninem.

Zobacz też: KSW 30 Poznań [karta walk, ceny biletów]

Rozmawialiśmy z nim o płaczu "Pudziana", ryzyku w sporcie, walce z bólem i żonie - Polce, która przeszła na islam.

Po ostatniej walce z Brettem Cooperem na KSW 29 przeszedł Pan poważną operację kręgosłupa. Jak się Pan czuje?

Już jest OK. Trochę mam jeszcze sztywny kark, ale wkrótce rozpoczynam treningi. Mam nadzieję, że pod koniec tego roku będę mógł wrócić do walk.

To nie był drobny uraz. Podczas walki z Cooperem narażał Pan życie i zdrowie?

Może nie życie, ale faktycznie, to nie było mądre. Ta kontuzja nasiliła mi się miesiąc przed walką na KSW 29. Bolały mnie plecy, w końcu zrobiłem rezonans. Lekarz powiedział: „tragedia, cały rdzeń kręgowy jest zaciśnięty”. Wytłumaczył, jakie jest ryzyko – mogę zostać sparaliżowany od szyi w dół. Jednak zdecydowałem się na walkę z Cooperem, wszystko było zakontraktowane, dwa miesiące przygotowań za nami, szkoda było to zostawić.

Podczas walki nie był Pan sobą.
To prawda, fizycznie byłem słabszy, czułem się nieswojo, walczyłem asekuracyjnie. Dzięki Bogu udało się wygrać.

Co powiedziała żona? Ta walka to było poważne ryzyko.

Na początku wszystko trzymałem w tajemnicy, o kontuzji wiedziałem tylko ja i mój rehabilitant. Kiedy przyznałem się żonie, powiedziała: „wiesz, że nie musisz tego robić”. Przed walką przeżywałem katusze, nie mogłem spać... Na szczęście wszystko jest już za mną, a operacja się udała.

Sport to zdrowie? W tym przypadku raczej nie...

Jeśli robimy to rekreacyjnie, to jest to zazwyczaj zdrowe. Zawodowe uprawianie sportu często niszczy organizm, siadają stawy, kręgosłup... Trzeba to robić mądrze.

Zazwyczaj trenuje Pan sześć razy w tygodniu. Jak Pan się czuje, kiedy – tak jak teraz - nie może tego robić?

Ogólnie czuję się źle. Sport to dla mnie uzależnienie. Chciałbym już zacząć trenować. Na razie siedzę przed komputerem i oglądam walki innych w necie.

Co jeszcze zajmuje Panu czas?

Odpoczywam, chodzę na rehabilitację. Mam kilka biznesów, m. in. myjnię samochodową, promuję też napój energetyczny. Bardziej mnie to jednak męczy niż ciężkie treningi.

źródło: Press Focus/x-news

A wybiera się Pan 21 lutego na KSW 30 do Poznania?

Tak, będę m. in. kibicował mojemu kuzynowi Asłambekowi.

Asłambek Saidow jest w trudnej sytuacji. Został oskarżony o wymuszanie haraczy i wypuszczony z aresztu za kaucją. Sprawa jest w toku. To musi być dla niego duże obciążenie psychiczne przed walką.

Asłambek jest w dobrej formie. Nie ma obciążenia psychicznego, bo rozprawa w sądzie jest dopiero po walce na KSW. Asłam został wrobiony, wiem, że jest niewinny i będziemy walczyć o prawdę. Mam nadzieję, że sędziowie zechcą nas wysłuchać i zwycięży sprawiedliwość. Niestety, na razie udowadnianie tej prawdy to walka z wiatrakami. Wcześniej oglądałem takie sprawy w telewizji. Teraz nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. I to w Unii Europejskiej!

Zmieńmy temat. Urodził się Pan w Groznym w 1980 roku, dziadek i ojciec byli młynarzami. Jak to się stało, że zaczął Pan uprawiać sporty walki?

Kuzyn uprawiał karate, poza tym w rodzinie nie było sportowców. Jako dzieciak fascynowałem się Brucem Lee, miałem 13 lat, kiedy zacząłem uprawiać sporty walki. Nasz trener Dałudow Rizwan był dla nas jak ojciec. Uczył nas, jak się modlić, jak czytać Koran. Pilnował, żebyśmy się uczyli. Powtarzał, że trening to nie wszystko, że liczy się też głowa.

W 1994 roku wybuchła I wojna czeczeńska. Dziadek zdecydował, że trzeba uciekać z kraju.

Wokół nas była śmierć, świstające bomby... Teraz patrzę na to jak na zły sen. Na całym świecie dzieją się takie rzeczy, ostatnio na Ukrainie. To politycy czynią zło, a zwykli ludzie muszą przez nich cierpieć.

Nigdy nie miał Pan żalu do Rosjan, że zaatakowali Wasz kraj?

Do Rosjan nie, ale do rosyjskich polityków już tak. Przecież Rosjanie też cierpią przez wojnę, zarówno żołnierze, którzy muszą walczyć na froncie, jak i biedni ludzie, którzy chcą normalnie żyć. Moi rodzice mieszkają w Rosji i opowiadają, że przez embargo wprowadzone przez inne kraje wzrosły tam ceny niemal na wszystko.

W 1997 roku przyjechał Pan z grupą Czeczenów do Wrocławia. Początki w Polsce nie były łatwe.

To był dla mnie szok. Chodziłem po mieście jak zombie. Tęskniłem za domem. Tu był obcy język, kraj, kultura, a ja miałem zaledwie 17 lat. Na szczęście wszyscy w Polsce byli dla nas bardzo życzliwi. W Rosji działała propaganda, że Czeczeni są najgorsi i niemal na każdym kroku musiałem bić się o honor. Natomiast Polacy dosłownie nosili nas na rękach. Okazało się, że wcale nie jesteśmy czarnymi owcami. To pomogło mi przetrwać ten trudny czas.

Ale kiedy pojechał Pan do domu na ferie, to nie chciał Pan wracać do Polski. Mimo że studiował Pan już wtedy zarządzanie i administrację w Olsztynie.

To prawda, zadzwoniłem do mamy, powiedziałem, że nie chcę już wracać do Polski, a ona na to, że dobrze. Potem rozmawiałem z wujkiem i ojcem. Powiedzieli: „jesteś mężczyzną, jak coś zacząłeś, to skończ”. To wystarczyło. Zostałem i teraz nie żałuję.

Jak wspomina Pan studenckie czasy? Dużo imprezowaliście?
Mieszkaliśmy z innymi kolegami z Czeczenii w akademiku w Olsztynie. Mieliśmy fajną kierowniczkę, panią Anię, byliśmy jak rodzina. Ja tam po imprezach nie chodziłem.

Koledzy z Polski nie namawiali: „z nami się nie napijesz?”

Jakoś nie. Zresztą nigdy nie czułem tych studenckich imprez. To w Olsztynie zacząłem ponownie trenować sztuki walki. Chciałem być w formie.

Pracował Pan też jako ochroniarz. Często zdarzały się bójki?

Nie, raz czy dwa trzeba było kogoś wyprowadzić z klubu. Niektórzy po pijaku rzucali się do nas z pięściami, ale nie było jakichś poważnych sytuacji.

Na przełomie 2003/2004 roku w Olsztynie powstał klub Arrachion. Zaczął Pan trenować na poważnie. I dostał Pan niezłą lekcję.

Pierwsze trzy poważne walki na Litwie były w plecy. Nie wytrzymywałem kondycyjnie. Uczyłem się na błędach, uczyli się też moi trenerzy. Po trzeciej porażce chciałem zrezygnować, ale trenerzy powtarzali: „trzeba umieć się podnieść”. To była ważna lekcja.

Skoro jesteśmy przy walkach, to dlaczego nie chce się Pan zmierzyć z innym mistrzem KSW - Michałem Materlą? Promotorzy i fani naciskają.

A kto to jest Materla? (śmiech) A tak na poważnie, to z Michałem znamy się od wielu lat, nie potrafilibyśmy się ze sobą bić. Z przyjacielem się nie walczy.

Jest Pan muzułmaninem. Na każdym kroku podkreśla Pan, że Polacy są bardzo tolerancyjni.

Nigdy nie spotkały mnie w Polsce żadne przykrości z powodu mojego wyznania. Żyję według swojej religii, która jest religią pokoju i szanuję innych ludzi.

Ale kiedy Pana żona przyznała w mediach, że przeszła na islam, w internecie pojawiło się dużo agresywnych komentarzy pod jej adresem. Zabolało to Pana?

Żona przeszła na islam, bo tego chciała. To wybór każdego człowieka. Co do tych komentarzy... Kiedy chrześcijanin chleje, robi złe rzeczy, ja tego nie oceniam. Bóg nas będzie osądzał, ja nie mam do tego prawa. Poza tym zajmuję się swoim życiem.

Żona jest z Panem na niemal każdej walce. Jak reaguje na te śliczne fanki albo roznegliżowane dziewczyny, które pojawiają się w ringu?

Jakie dziewczyny? Ja patrzę tylko na żonę. Ewa cały czas mnie wspiera, bierze udział w przygotowaniach do walk, mówi, co mam zjeść, pilnuje mojej diety. Stoi za mną murem. Sam nie byłbym w stanie nic osiągnąć. Jest Bóg, żona i wiele innych osób, dzięki którym zwyciężam.

A kto rządzi w domu? Żona czy Pan?

Dzieci rządzą, mam dwóch synów. Straszne z nich rozrabiaki.

Starszy syn potrafi już podobno zrobić „gilotynę”, czyli duszenie. Pójdzie w Pana ślady?

Sprawdź też: Trsnsmisja KSW 30. Gdzie obejrzeć?

Raczej nie, chociaż ma dopiero 7 lat i jeszcze może się zmienić. Na razie jest zafascynowany Supermanem czy Spider-Manem. Młodszy wydaje się bardziej bitny. Tylko się obudzi, to już rękawice zakłada. Zna nie tylko „gilotynę”, ale i dźwignię potrafi założyć.

Pewnie pójdzie Pan z nimi do kina na „Asterixa i Obelixa. Osiedle bogów”. Razem z Mariuszem Pudzianowskim podkładaliście do tego filmu głosy. „Pudzian” podobno nawet płakał?

Tak, płakał i jęczał. Walczymy razem w tym filmie. Chociaż jestem mniejszy, spuściłem mu niezły łomot.

W prawdziwym ringu też tak kiedyś będzie?

No pewnie, „Pudzian” będzie jeszcze płakał (śmiech).

Rozmawiała Mariola Szczyrba

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto