Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łowieckie gniazdo

ELŻBIETA PIERSIAKOWA
Wielu ludzi sądzi, że myśliwi zajmują się jedynie polowaniem. Temu poglądowi zaprzeczają starania Stacji Badawczej Polskiego Związku Łowieckiego w Czempiniu w Wielkopolsce.

Wielu ludzi sądzi, że myśliwi zajmują się jedynie polowaniem. Temu poglądowi zaprzeczają starania Stacji Badawczej Polskiego Związku Łowieckiego w Czempiniu w Wielkopolsce. To jedyna placówka naukowa w kraju i jedna z nielicznych w Europie, której działalność finansowana jest ze składek myśliwych. Powstała w 1958 roku. Celowo została ulokowana w Wielkopolsce, gdyż tu najszybciej w kraju widoczne są skutki zmian zachodzących w środowisku (zwłaszcza w rolnictwie), które mają wielki wpływ na świat fauny. Nieraz nawet zagrażają zagładą niektórych gatunków.

- Tak było np. z dzikimi królikami, które wyginęły w kraju niemal doszczętnie, odłowiliśmy więc kilka ostatnich sztuk i założyliśmy hodowlę tych puszystych stworzeń - wylicza Henryk Mąka, jeden z pracowników ośrodka. - Wyhodowaliśmy ich już tysiące, w sezonie mamy przecież aż 700-800 sztuk przychówku. Wypuszczamy zwierzaki w teren, sprzedajemy kołom łowieckim, które mogą nabywać je po ok. 60 zł za sztukę. Dzięki temu dzikie króliki znów zadomowiły się na polskich polach.

W następnej kolejności w Czempiniu powstał ośrodek hodowli sokoła wędrownego. Było to w latach 80., gdy ornitolodzy szacowali, że w kraju żyją dwie, może trzy pary tych ptaków, ale nie byli w stanie podać żadnego konkretnego miejsca ich gniazdowania. Podobnie jest zresztą na świecie, gdyż ten gatunek bodaj najboleśniej odczuł skutki stosowania pestycydów. Prof. Zygmunt Pielowski, były szef stacji, postanowił temu zaradzić. Dowiedział się, że sokoły z powodzeniem zaczęli hodować Anglicy, potem Niemcy, uznał więc, że pora pójść w ich ślady. Pierwsze pary hodowlane sprowadzono z Niemiec, a ich pierwszy przychówek pojawił się w 1986 roku.

- W tym sezonie dochowaliśmy się około dwudziestu sokołów - wylicza pan Henryk. - Wypuściliśmy je w okolicach milickich stawów, na terenie Nadleśnictwa Barwinek oraz Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Nie wiemy, czy się tam zagnieżdżą, czy polecą do Niemiec czy Holandii, jak część tych, które tu się wykluły. Niezależnie od tego w kraju jest przynajmniej siedem zlokalizowanych gniazd, w sumie żyje tu około piętnastu ptaków.

To dużo w porównaniu z tym, co było, ale nadal niewiele. Sokół wędrowny wciąż więc figuruje w polskiej Czerwonej Księdze Zwierząt, obejmującej gatunki zagrożone wyginięciem. Fachowcom czempińskim, którzy zajmują się hodowlą tych ptaków jako jedyni w Polsce, nie braknie zatem zajęcia. Wraz z hodowlą zaczęli zresztą prowadzić ośrodek rehabilitacji skrzydlatych drapieżników, którego celem też jest zachowanie gatunków. Ptaki polują bowiem z ogromną zapamiętałością narażając się na szwank w pogoni za zdobyczą. Nie zauważają wtedy linii energetycznych, samochodów na drogach ani innych pułapek.

- Najczęściej - jak wyjaśnia czempiński specjalista - przytrafiają się im kontuzje i urazy kończyn oraz złamania lub utrata części skrzydeł. To skutek potrąceń przez auta czy kontaktu z liniami wysokiego napięcia. Leczymy tych nieszczęśników, choć efekty bywają różne. O ile bowiem złamanie się zrośnie, o tyle nie odrośnie kawałek skrzydła, do formy nie wróci też żaden uszkodzony ptasi staw.
Tymczasem skrzydlaty drapieżnik na wolności musi być w pełni sprawny. Inaczej nie byłby w stanie polować, co skazałoby go na śmierć głodową.

Najczęstszymi pacjentami są myszołowy, orły przednie, bieliki, jastrzębie i krogulce. Do tego jedynego w kraju ośrodka jest trafiają ptaki nawet z okolic Przemyśla czy Białegostoku. Przywożą je głównie kierowcy i rolnicy, którzy zwykle pierwsi zauważają ptaka po wypadku. Rolę "karetek pogotowia" pełnią też myśliwi czy hodowcy drobiu, choć nie wszystkim podoba się to leczenie. Pierwsi psioczą na ptaki drapieżne, że dziesiątkują drobną zwierzynę i to bezkarnie, ponieważ przez cały rok są pod ochroną. Ci drudzy mają dość orłów czy jastrzębi, ponieważ te wybierają im pisklęta z kurników lub pustoszą gołębniki.

- Nieraz więc hodowcy drobiu czy gołębi ścinają rosnące w pobliżu ich domu drzewo z gniazdem drapieżników - opowiada pan Henryk. ? Młode wypadają wtedy na ziemię i są skazane na śmierć, jeśli ktoś nie przyniesie ich do nas. Mieliśmy tu też jaja sokołów pustułek. Miały wykluć się z nich dzieci pary ptaków, która zagnieździła się na balkonie w Poznaniu. Gospodyni nie chciała jednak tego towarzystwa, więc jaja trafiły tu. Dopilnowaliśmy wylęgu młodych, po czym podrzuciliśmy pisklęta do gniazda innej pary pustułek, która przyjęła je jak swoje.

Młode wystarczy odkarmić i odchować, po czym można zwrócić im wolność. Gorzej bywa z ptakami kontuzjowanymi.
Specjaliści wykurowali ich wiele, ale nie wszystkie mogli wypuścić. Te, które nie odzyskały sprawności, dożywają swoich dni w ośrodku. Rekordzistkami są dwie samice orła przedniego. To Wikta i Czarna, obie siedzą w wolierach od prawie 20 lat i są ozdobą ośrodka, do którego zaglądają także szkolne wycieczki. Stacja to bowiem nieformalne zoo, gdzie nie płaci się za wstęp, ale można podziwiać też białego myszołowa (jest już zdrowy, ponieważ jednak prawdopodobnie to jedyny albinos w kraju, więc ośrodek poprosił ministra środowiska o zgodę na jego zatrzymanie), dziki, daniele czy sarny, które wychowały się u ludzi.

- Gdy dorosły, przestały podobać się właścicielom. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy je przygarnąć. One też muszą tu zostać, gdyż nie poradzą sobie na wolności - dodaje pan Henryk. I on, i jego koledzy, wiedzą wszystko o dzikich zwierzętach. Twierdzą, że o ile człowiek zaprzyjaźni się np. z dzikiem czy sarną, o tyle nie znajdzie przyjaciela w ptaku drapieżnym. One bowiem potrzebują jedynie dobrych warunków i dobrego jedzenia na czas. To, czy ktoś je kocha, czy nie, jest im obojętne, gdyż do końca pozostają dzikie. Taką już mają naturę.

- Dlatego wolę nie mówić o miłości do zwierząt, zwłaszcza do drapieżnych ptaków - kwituje pan Henryk, który pasjonuje się sokolnictwem, szefuje Klubowi Sokolników przy Zarządzie Głównym PZŁ, a w dodatku trzyma w domu jastrzębia. - Skrzydlate drapieżniki trzeba jednak leczyć. Wiele z nich to bowiem rzadkie gatunki, a potomstwa mogą doczekać się nawet w niewoli. Tak było np. w przypadku naszej Wikty.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto