Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Herbert von Dirksen. Ostatni pan na zamku Grodziec

Piotr Kanikowski
Zamek przeżywa ostatnio lata świetności. Jest ulubionym miejscem filmowców i ekip telewizyjnych, które kręcą w jego wnętrzach reality show
Zamek przeżywa ostatnio lata świetności. Jest ulubionym miejscem filmowców i ekip telewizyjnych, które kręcą w jego wnętrzach reality show Piotr Krzyżanowski
Przed wojną był niemieckim dyplomatą w Moskwie, Tokio i Londynie. A po 1939 roku uprawiał buraki w Grodźcu na Dolnym Śląsku.

Jasna, lutowa noc. Wojna zbliża się już ku końcowi. Przez wpółopustoszałe wsie i rozorane pola między Grodźcem a Ostrzycą, brnąc w śniegu, kryjąc się w lesie, trzech młodych mężczyzn wlecze za sobą 63-letniego starca. Umiejętnie omijają radzieckie posterunki, kierując się w stronę zajętej wciąż przez hitlerowców miejscowości Armenruhe (Rochów).

Młodzi - choć w cywilnych ubraniach - są oficerami Abwehry wykonującymi rozkaz naczelnego dowództwa niemieckiej Armii Środek. Starszy mężczyzna to dopiero co uprowadzony spod straży NKWD były ambasador III Rzeszy w Moskwie, Tokio i Londynie Herbert Kurt Edward Willy von Dirksen, ostatni dziedzic zamku w Grodźcu, nazistowski dyplomata, któremu Hitler pozwolił przez ostatnie pięć lat wieść na prowincji sielski żywot ziemianina.

Dochodziła jedenasta w nocy, gdy stary sługa zapukał do jego sypialni i powiedział o niemieckich oficerach, którzy chcą się z nim widzieć. Pomyślał, że to kolejni frontowi maruderzy potrzebujący pomocy. Kazał ich nakarmić, jak wielu wcześniej. I dopiero kiedy jeden z nieznajomych wszedł do pokoju ambasadora, Herbert von Dirksen zrozumiał, że sprawa jest znacznie poważniejsza. Że w szerszym wymiarze chodzi o przyszłość III Rzeszy, a w węższym - zwyczajnie - o życie. O jego życie.

- Oficerowie otrzymali rozkaz, by zastrzelić Dirksena na miejscu, jeśli nie zechce z nimi pójść - mówi Mariusz Olczak, historyk z Archiwum Akt Nowych w Warszawie i autor książki o dziejach Grodźca. - Ambasador nie miał więc wyboru.

21 lutego 1945 roku, gdy weszli do sypialni Dirksena w pałacu u podnóża zamkowej góry, okolica była już zajęta przez Sowietów. Według Olczaka, pojedyncze radzieckie oddziały przyjeżdżały do Grodźca na szaber już od początku miesiąca. Witały ich białe flagi wywieszone w domach. Ufni w moskiewskie znajomości eksambasadora mieszkańcy pięciu okolicznych wsi nie ewakuowali się w popłochu przed zbliżającym się frontem, jak reszta rdzennych mieszkańców Dolnego Śląska. Również sam Herbert von Dirksen nie zamierzał uciekać.

Jak glejt zapewniający nietykalność nosił przy sobie przyjacielski list od komisarza spraw zagranicznych ZSRR Maksima Litwinowa i zdjęcia z lat 1928-1933, gdy jako dyplomata Republiki Weimarskiej kierował niemiecką ambasadą w Moskwie.

Długo nie reagował, gdy hordy Rosjan w poszukiwaniu alkoholu, papierosów, zegarków i kosztowności wywracały meble oraz demolowały pałacowe pokoje. W opublikowanych po wojnie wspomnieniach Dirksen opisał, jak jeden z nich, ledwie trzymający się na nogach, przyszedł po flakon wody kolońskiej z zamiarem skropienia nim gardła, nie munduru. Znosił tę dzicz z arystokratyczną wyższością.

W końcu kolejnej ekipie rabusiów pokazał starą fotografię zrobioną w sztabie Armii Czerwonej. On z żoną, obok sowieccy generałowie i dyplomaci: trzykrotny Bohater Związku Radzieckiego marszałek Kliment Jefriemowicz Woroszyłow, komisarze spraw zagranicznych Nikołaj Krestinski, Litwinow... Zdjęcie zrobiło na przybyszach piorunujące wrażenie. Zamiast rzucić się do plądrowania pokoi, żołnierze zaczęli oddawać honory Dirksenowi i tytułować go komisarzem wojskowym. Więc poprowadził ich do umieszczonej w pałacu biblioteki Instytutu Wschodniej Europy, by zobaczyli dzieła Lenina i innych rosyjskich klasyków.

Zaraz po tej wizycie, 21 lutego 1945 roku, pojawili się u ambasadora oficerowie NKWD, uprzejmi, subtelni, inteligentni. Dyskretnie - nie dając poznać, że jest ich więźniem - przesłuchiwali pałacową służbę i pilnowali, by nie wymknął się z Grodźca.

Nocą z 21 na 22 lutego, gdy zerkając na mapę i kompas oficerowie Abwehry prowadzili go przez ośnieżone pola, Herbert Kurt Edward Willy von Dirksen zastanawiał się, kto z naczelnego dowództwa kazał temu elitarnemu oddziałowi przedrzeć się przez linię frontu i wydostać go z rąk wroga. Decyzję ambasadora, by czekać na Sowietów w Grodźcu, Berlin mógł zinterpretować jako zdradę. Joachim von Ribbentrop faktycznie podejrzewał, że jego były podwładny zechce za plecami führera obgadać z Rosjanami warunki separatystycznego pokoju.

Ich wzajemne relacje od kilku lat były chłodne. Zaważyła na tym nieudana misja von Dirksena w Anglii. Jako ambasador III Rzeszy w Londynie (1938-1939) miał on tuż przed wybuchem wojny przekonać Brytyjczyków, by zawarli z Niemcami układ o nieagresji i mimo danych Polsce gwarancji nie reagowali na naruszenie jej granic. Rozmowy z angielskimi politykami zakończyły się fiaskiem i dwa tygodnie przed atakiem na nasz kraj odwołany z Londynu Dirksen wrócił do Grodźca, by w pałacowym zaciszu spisać dla rządu sprawozdanie ze swego nieudanego ambasadorowania.
- Wojna była przesądzona, dyplomaci przestali być faszystom potrzebni - mówi Mariusz Olczak.

Tuż przed atakiem na Związek Sowiecki przyjeżdżali do Grodźca na konsultacje niemieccy wojskowi, wśród nich rezydujący w Legnicy feldmarszałek Erich von Manstein, późniejszy dowódca spod Leningradu, Stalingradu i Kurska. Po pięciu latach kierowania ambasadą w Moskwie (1928-1933) Herbert von Dirksen był nieocenionym źródłem informacji o panujących w tym kraju stosunkach. Wciąż miał też mnóstwo znajomych w najwyższych radzieckich kręgach.
Potem dawni znajomi próbowali wciągnąć Dirksena do antyhitlerowskiej opozycji. Od 1943 roku przyjeżdżali do Grodźca, namawiali do spiskowania, obiecywali stanowisko ministra spraw zagranicznych po Ribbentropie. Odpowiadał im dyplomatycznie, że o ile wie, ta posada jest zajęta. Pozostał lojalny wobec Hitlera. Dirksena nie aresztowano, jak tamtych spiskowców, ale Berlin musiał wiedzieć o tych wizytach; to pewnie dodatkowo podważało zaufanie do eksambasadora.

Mroźną, lutową nocą w Armenruhe - gdy w końcu przedarli się na niemiecką stronę - Herbert zamknął się w toalecie. Wyciągnął z kieszeni stary list od Litwinowa, swój glejt, podarł go na strzępy i wrzucił do szamba. Gdyby ludzie, którzy przysłali po ambasadora Abwehrę, znaleźli przy nim taki papier, mieliby potencjalny dowód zdrady. Wolał uniknąć podejrzeń.

- Dirksen pracował dla nazistów - podkreśla

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto