Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Christian Fennesz: "Wiedeń sprzed 30 lat nie różnił się od dużych polskich miast"

redakcja
Na początku maja po raz kolejny zawita do Polski. Austriak będzie jedną z gwiazd Asymmetry Festivalu.
Na początku maja po raz kolejny zawita do Polski. Austriak będzie jedną z gwiazd Asymmetry Festivalu. Arkadiusz Lawrywianiec / Polska Press
W 2014 roku Christian uraczył nas dwiema płytami. „Becs” oraz „Mahler Remixed”. Tytuł pierwszej po węgiersku oznacza Wiedeń i temu miastu materiał jest poświęcony. Druga pozycja to spojrzenie na symfonie Gustawa Mahlera oczami remiksera. Dzięki temu projektowi Fennesz dostąpił zaszczytu dostępnego nielicznym artystom, wystąpił w słynnej, nowojorskiej Carnegie Hall. Na początku maja po raz kolejny zawita do Polski. Austriak będzie jedną z gwiazd Asymmetry Festivalu. Zapraszamy do rozmowy z Christianem.

Asymmetry Festival 2015. Znamy pełny program i ceny biletów

„Becs” to węgierska nazwa Wiednia, miasta, w którym mieszkasz. Twoje nazwisko ma węgierską pisownię, wiem też, że masz węgierskie korzenie, podobnie twoja żona. Czy czujesz jakąś szczególną więź z Węgrami, masz z nimi dziś jakiś związek, że postanowiłeś umieścić na okładce płyty węgierski odpowiednik stolicy Austrii?

Jak najbardziej. Wiesz, urodziłem się we wschodniej części Austrii, tuż obok granicy z Węgrami. Nie ma tam żadnych gór, tylko same niziny. Ten obszar aż do 1921 roku należał do Węgier. Potem stał się częścią Austrii. Od zawsze miałem jakieś powiązania rodzinne z tym krajem. Wciąż mam w nim krewnych. Niestety, nie mówię po węgiersku. W czasach, w których chodziłem do szkoły, nauka węgierskiego nie była dobrze widziana, bo istniała jeszcze żelazna kurtyna i wszyscy myśleli, że nasz sąsiad na wieki pozostanie państwem komunistycznym. Ale Węgrzy z tego obszaru uczyli się niemieckiego. To wstyd, że poszliśmy w taką stronę, a nie uczyliśmy się węgierskiego. Pomimo tego mam dość silne związki z Węgrami, poza tym moja teściowa jest Węgierką.

Kiedyś powiedziałeś, że twoja muzyka jest przede wszystkim oparta na emocjach. Pamiętasz, jakie towarzyszyły ci podczas pracy nad płytą „Becs”?

Oj, to trudne pytanie (śmiech). Nie wiem, czy mówiłbym tu o uczuciach, które oczywiście zawsze są obecne w mojej muzyce. Raczej postawiłbym na pamięć, na wspomnienia niż uczucia. Starałem się zawrzeć na płycie moją wizję i mój pogląd na współczesny Wiedeń. A ten współczesny Wiedeń jest czasami niczym wredna dziwka (śmiech). Z drugiej strony, uwielbiam to miejsce. Można powiedzieć, że nasza relacja oparta jest na miłości i nienawiści. Przez jakiś czas mieszkałem poza Austrią, w Paryżu. Lecz kilka lat temu powróciłem do Wiednia. Fajnie było być za granicą, ale fajnie było także powrócić do Austrii. Cały czas dostrzegam w Wiedniu pewną prowincjonalność, widzę także jego królewski charakter.

Jak dziś postrzegasz Wiedeń w porównaniu z miastem, które znałeś, powiedzmy, 20 lat temu? Czy zmiany były na lepsze? To dobre miasto do życia?

Zdecydowanie takim jest! Mówię to z całą odpowiedzialnością. Piętnaście lat temu Wiedeń był zupełnie inny. Od tamtego czasu dokonało się wiele zmian. Miasto wygląda o wiele, wiele lepiej, ludzie są dla siebie milsi. Wiedeń nabrał bardziej międzynarodowego charakteru. Odnoszę wrażenie, że przyłączenie do Unii Europejskiej zdecydowanie wyszło miastu na dobre. Nawet jeśli ludzie narzekają, że to nie był najlepszy pomysł, ja uważam, że był to dobre postawiony krok naprzód. Mam na myśli nie tylko przenikanie się kultur, ale też to, że jest dużo więcej turystów. Odnoszę wrażenie, że Wiedeń nigdy nie był tak bogaty jak obecnie, a na pewno nie 15, 20 lat temu. Kiedy przyjechałem do Wiednia ponad 30 lat temu, sądzę, że nie różnił się zbytnio pod względem wizualnym od tego, jak wyglądały na przykład duże miasta w Polsce.

Odważne stwierdzenie. Dużo podróżujesz po świecie. Oprócz Wiednia masz też mieszkanie w Paryżu. Zastanawia mnie, czy są jeszcze miejsca, miasta, regiony, które zrobiły na tobie tak wielkie wrażenie, że rozważałeś lub rozważasz skomponowanie muzyki z nimi związanej?

O tak! Są takie miejsca. Rokrocznie, od mniej więcej 1997 roku, latam do Japonii. Uwielbiam ten kraj. Przez lata zawarłem wiele przyjaźni z ludźmi z Japonii. Oczywiście, mam również udaną karierę, lecz tam po prostu zawsze jest mi niezwykle miło być. Kocham Japonię, japońską kulturę, japońskie jedzenie, ludzi. Bardzo często jeżdżę również do Włoch. Lubię tam być, świetnie się tam czuję. Oprócz tych dwóch państw jest sporo innych miejsc, w których bardzo lubię przebywać. Kiedy ostatnim razem byłem w Warszawie, aby zagrać koncert, nie spodziewałem się wiele, ale spędziłem wspaniałe chwile. Miejsce było świetne, ludzie niezwykle mili. Czułem, że oni naprawdę bardzo się cieszyli z tego, że przyjechałem i wystąpiłem dla nich.

Z tego, co wiem, kiedy nagrywasz płytę solową wszystko masz dokładnie zaplanowane i przemyślane. Długo musiałeś przygotowywać się do nagrania „Becs”? Czy fakt, że to twoja pierwsza płyta solowa od sześciu lat spowodował dodatkową presję, czy raczej była to ekscytacja?

Teraz, kiedy jestem doświadczonym artystą z karierą trwającą dość sporo czasu, mogę powiedzieć, że zwykle jest to dodatkowa porcja presji. Parę lat temu nagrałem czteroutworową EP-kę „Seven Stars”. Oczywiście, to nie to samo, co duża płyta, ale też materiał solowy, nad którym praca powoduje pewną presję. W końcu jest to jakieś artystyczne oświadczenie z mojej strony. Moje przygotowania do nagrania albumu za bardzo się od siebie nie różnią. Coś tam sobie pogrywam, zbieram pomysły. Zwykle przez wiele miesięcy nic z tego nie wychodzi. Dlatego odstawiam wszystko na bok na pewien czas i zajmuję się czymś innym, na przykład muzyką filmową albo albumem we współpracy z kimś. Potem wracam do tych kompozycji i zabieram je na wyższy etap, na którym przerabiam je i staram się nadać jakiś kształt. Zabiera mi to sporo czasu, nie będę ukrywał. Pod koniec, przez kilka ostatnich tygodni, po tym, jak grzebałem w tej muzyce przez rok, dwa, a może nawet trzy lata, wszystko zapinam na ostatni guzik.

Na „Becs” wykorzystałeś gitarę basową, perkusję. Skąd pomysł na to bardziej organiczne podejście do albumu właśnie teraz? Było coś, co wpłynęło na twoją decyzję o wykorzystaniu basu i bębnów?

Nie potrafię precyzyjnie odpowiedzieć, dlaczego tak się stało. Po prostu się stało. W czasie, kiedy przygotowywałem płytę, wypadł mi koncert z Tonym Buckiem na jednym festiwalu w Austrii, w Nickelsdorf, tuż nad granicą węgierską. Był na imprezie przez kilka dni, więc zaproponowałem mu: „Wpadnij ze mną jutro do studia to coś pogramy”. Miałem już nagrany numer „Liminality” i puściłem go Tony’emu, on dograł swoje bębny i wyszło świetnie. Miałem już gotowy także inny numer, „Static Kings”. Jego zaprezentowałem Martinowi Brandlmayrowi i Wernerowi Dafeldeckerowi, moim starym przyjaciołom. Dograli swoje partie, bardzo mi się to spodobało, więc pomyślałem: „Dlaczego tego nie zachować i nie wydać? Dlaczego nie mieć na płycie prawdziwej muzyki, oprócz tej stworzonej na komputerze?”. Miałem silne wrażenie, że powinienem był coś takiego zrobić.

Cały wywiad przeczytacie na stronach asymmetryfestival.pl

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto